Początkowe 2/3 filmu do pełnokrwiste Sci-Fi, oglądałem z przyjemnością. Owszem, test tu trochę niedorzeczności, ale to przecież filmowa fikcja. Niestety, potem jest coraz gorzej. Końcówka - typowy usaowski patetyczno-patriotyczny happy end połączony z autopromocją - np. Iron man i nawiązania do podobnych hollywood'skich produkcji. Film ukazuje, że Usaowcy to nadludzie (wszechstronnie uzdolnieni geniusze), potrafiący sobie poradzić w każdej sytuacji a cały naród się jednoczy by uratować jednostkę - ależ totalna fikcja. Usaowcy mają kompleks "starszego brata", przez to również potrzebę udowadniania swojej wartości. Stąd u nich zamiłowanie do durnych komiksów/filmów o superbohaterach, ratowaniu całego Świata czy pogląd, że to oni powinni reprezentować Ziemię - tak kiedyś zawłaszczyli sobie nazwę "Amerykanie", choć ich historia jest króciutka i niezbyt chwalebna. Przypomniał mi się tekst z filmu "Misja na Marsa" - "mój syn wyjechał walczyć za granicę, by bronić swój kraj". Oto mentalność made in United States of America. Jest jeszcze jedna kwestia, która kładzie ten wyrób: muzyka. Zarówno podkład jak i odtwarzane utwory są "ni przypiął ni przyłatał" w kontekście fabuły. Dałem 6 za próbę zachowania elementarnej logiki. Nie wyszło, ale chęć widać.