Uwaga, będę zdradzał fabułę. Film mi się bardzo podobał (książki nie znam) i ocenę daję na 7 ale jak by nie patrzeć zastanawiam się czemu Amerykanie koniecznie im bliżej końca tym mnożą idiotyzmy; przykładowo:
1) opuszczenie Marsa w kapsule, która jest za ciężka wymaga wyprucia z niej wszystkiego łącznie z "dachem" i oknami co zgrabnie zastępuje plandeka.. zaprawdę powiadam Wam błogosławieni którzy uwierzyli.. nie jestem fizykiem ale to na zdrowy rozum wydaje się dęte, rozumiem, że atmosfera Marsa jest rzadka, opór mniejszy niż na Ziemi etc no ale bez jaj..
2) przechwycenie bohatera w kosmosie wymaga dynania na linie (obowiązkowo)
3) i wysadzenia w powietrze tylnej części statku bazy w celu uzyskania dodatkowego ciągu.. jak cię mogę, jak dla mnie to by na 99 % doprowadziło do zniszczenia Hermesa, te nasze ziemskie stateczki to nie USS Enterprise ani radzieckie traktory pancerne,
4) dodatkowe metry bohater uzyskuje upuszczając powietrze ze skafandra lecąc niczym Iron Man... kurcze, gdyby tylko wpadli na to bohaterowie różnych wcześniejszych filmów z gatunku (vide Cluney w Grawitacji), jak wiele istnień filmowych można by uratować...
Tak jak pisałem, film uważam ze dobry, bardzo mi się podobał no ale serio nie mogli sobie podarować tych idiotyzmów, zastępując napięcie w końcówce w jakiś mniej "spektakularny" sposób.