To jakaś nowomoda na głupie i nudne filmy dla przeciętnego zjadacza Big Mac'ów.
Po obejrzeniu Marsjanina można odnieść wrażenie, że jest to ta sama kategoria monotonii i kretynizmu, co Interstellar. Być może jest to jakiś
spin-off tegoż, bo z jednego wora to wyciągali. Można jeszcze dorzucić Grawitację i mamy triumwirat.
To, co powinno stanowić o sile Marsjanina, stanowi o jego słabości. Wszystkie inne błędy można by odpuścić, przymknąć oko, bo to niby
science-fiction, ale całkowicie idiotycznej i nielogicznej psychologii postaci nie można!
Mark Watney zostaje sam na Marsie. Praktycznie bez żadnych szans na akcję ratunkową. Zna procedury, a szanse potrafi obliczyć, bo nie jest ułomkiem. Podejmuje jednak walkę o to, by przetrwać. I ta walka jest cholernie nudna... Mark jest za to psychopatą. W skrajnie niesprzyjających warunkach cały czas się uśmiecha. Jest pogodny, wesoły, praktycznie nigdy nie traci ducha. No po prostu wspaniały, "amełykański astłonałta"! Typowy bohater, którego wizerunkiem będą potem sygnować zestawy śniadaniowe, napoje energetyzujące, koszulki, zderzaki, wibratory, a także inne produkty spożywcze, oraz artykuły gospodarstwa domowego.
Kiedy już robi się naprawdę źle, Mark jest wkurzony. I w stanie irytacji przeklina w trakcie rozmowy z NASA, transmitowanej na żywo na położonej 225 mln km Ziemi!
Einstein jednak się mylił co do stwierdzenia, że wszechświat i ludzka głupota są nieskończone, a przynajmniej go w pełni nie sprecyzował. Jeszcze jedną nieskończoną we wszechświecie rzeczą, jest wszechpotęga Wujka Sama, i niezłomność jego dzieci w każdej sytuacji!
Jest to tytuł produkowany w dla przeciętnego zjadacza Big Mac'ów, by poruszyć jego otłuszczone serce do tego stopnia, żeby mógł się bezboleśnie wypróżnić podczas seansu.