Mieliśmy ostatnio film o przetrwaniu w kosmosie. Grawitacja. Niestety Marsjanin jest na zupełnie drugim biegunie klimatycznym.
Mars to miejsce na śmieszkowanie, uproszczony survival, w rytmie bloga z humorystycznymi kontrapunktami.. De facto pozostawiony sobie człowiek, z bagażem lęków zamiast jedzenia, niewielką szansą na przetrwanie, został spłycony do farmiącego żartownisia. Cała postać natomiast zepchnięta na plan drugi przez przynudnawe sceny z kontroli lotów i okolic. Sam reżyser chyba miał tę świadomość i część z nich...przyspieszył.
Resztki napięcia zabijała po prostu muzyka. Disco na marsie. Spodziewałem się że ziemniaki przez to zmutują i zeżrą bohatera...
Gdzieś tak od połowy wiadomo było jak to się wesoło skończy. Emocje siadły i cała akcja ratunkowa, mimo spodziewanych zresztą trudności, biegła sennie ku końcowi.
Ridley jest jak Wajda. Umie zebrać budżet i ma nazwisko. Reszta jest ziewaniem...