Film sam w sobie nie jest zły (chociaż mogłoby się obyć bez 3D). Natomiast po przeczytaniu książki czuję spory niedosyt. W filmie zabrakło wielu ważnych wydarzeń, moim zdaniem m.in.:
- motywu z obecnością wodoru w HUB-ie
- trudności napotkanych podczas podróżowania łazikiem
- utraty kontaktu z NASA i porozumiewania się Morse'em
- burzy podczas finałowej wyprawy do MAV-a
Brak m.in. tych wydarzeń sprawił, że wydarzenia w filmie, w przeciwieństwie do książki, stały się znacznie mniej realne. Ich pominięcie sprawia, że w filmie Markowi jakby wszystko zbyt łatwo przychodzi. Sama podróż do MAV-a była przecież bardzo trudną i wręcz niemożliwą do osiągnięcia wyprawą. A w filmie okazała się być czymś wyjątkowo prostym. Oczywiście nie sposób zmieścić wszystko w 2-godzinnym filmie, ale te wzloty i upadki Marka były całym urokiem tej książki. Tutaj jakoś poza eksplozją włazu, wszystko Markowi praktycznie się udawało.
No i niech mnie ktoś poprawi, bo może się mylę i już dokładnie nie pamiętam. Wydaje mi się, że w książce to nie Lewis łapała Marka, tylko Beck był tą osobą. Tak? Poza tym Mark chyba nie bawił się w Iron Mana ;P.
Dokładnie jak piszesz, Lewis go nie łapała a motyw z iron mana też przekręcili, cóż trudno by było to wszystko upchnąć w tak krótkim czasie filmowym, trochę przez to ulatuje z fabuły no i cały urok, burzę piaskową mogli dodać podczas wyprawy, trochę za cukierkowy ale ogółem na plus, brakuje dramatyzmu sytuacji, ale za to humor mi się podobał i dość dobrze nawiązywał do tej cechy Marka.
Właściwie nie zabrakło mi tego, bo wiedziałem, że nie dałoby rady tego wszystkiego upchać. Jeżeli jest planowana wersja reżyserska to myślę, że tam mogą o to zahaczyć.
To czego mi zabrakło zdecydowanie to: "patrzcie cycki (.)(.)" - przecież to by zajęło 5 sekund, a z tego zrezygnowali eh :C Zabrakło mi również komentarz Annie na temat nazwy "Elrond", bo zwykłe "nienawidzę was" to tam mi nie pasowało. Poza tym w książce to był chyba Superman, a nie Iron Man, ale nie jestem pewien ;)
Może niekoniecznie brakowało mi jakoś tych scen, no może poza tą z wybuchem Habu przez wodór. Ale ogólnie film mi się wydawał strasznie nudny. Ksiażka wciągająca, nie wiem może błędem jest czytanie ksiązki przed filmem. Chociaż w wielu innych przypadkach to tak nie rzutowało na film. Ale tu jakoś tak oglądałem i przeminęło, spodziewałem się chyba czegoś lepszego. A może to przez znajomośc zakończenia, nie wiem. Nie jest to film komediowy, ani też dramat jak Apollo 13. W zasadzie nie wiem jak ten film odebrać. Po prostu po przeczytaniu książki mnie nudził. Choć mojej dziewczynie się podobał, ksiązki nie czytała.
No właśnie, mam bardzo podobne wrażenia do Twoich. Podejrzewam, że coś w tym jest - myślę, że gdybym najpierw obejrzał film, a potem przeczytał książkę, to być może odebrałbym go zdecydowanie lepiej. A tak, to ten film po prostu przemija... Przez większość czasu czekałem na ten upragniony zwrot akcji, który ostatecznie ani razu nie nastąpił. Co ciekawe, u mnie w pracy większości osób, która była w kinie, a nie czytała książki, film bardzo się podobał.
No i w pełni się zgadzam - też oceniam najwyżej na 6.
Bo czy można ograniczonym czasem filmu tłumaczyć brak niektórych wątków, np. upierdliwości 3000 km po pustyni i mozołu codziennych czynności?
Przecież reżyser tej klasy spokojnie mógłby zrobić dwie minuty o wyczerpującym znoju wyprawy, o monotonii i nadludzkim wysiłku. Setkom innym reżyserów wcześniej taka gehenna w pigułce się udawała świetnie.
Że wspomnę Cast Awaya, gdzie z nic nie dziania zrobiono wręcz thriller, gdzie pojedyncze ujęcia oddawały zabójczą monotonię życia na wyspie.
Tu rzeczywiście cała wyprawa wyglądała łatwiej i przyjemniej, niż na Discovery łażenie po lesie deszczowym.
Także sceny w kontroli lotów były absurdalnie wydłużone w stosunku do akcji na Marsie. Koleś od trajektorii chyba dłużej wstawał z łóżka, niż bohater pokonał te 3000 km.
A to była szansa na zwroty akcji, bo książka co chwila czymś zaskakiwała.
Moim zdaniem zbyt na siłę wzięto podział ról z Apollo 13, gdzie to co się działo na Ziemi miało jakąś wymowę, a w kosmosie nic się nie działo. Tu podobne proporcje zabiły ducha książki.
No może faktycznie było nie czytać... :)
Mam nadzieję że będzie wersja reżyserska dłuższa o godzinę bo zgadzam się z Twoją opinią.
Mi bardzo brakowało kiedyś podczas podróży do MAVu łazik koziołkował i za pomocą dźwigni udało mu się przywrócić na koła. Nie mogę sobie tego wyobrazić.
Dokładnie. W filmie wszystko wyglądało jak bułka z masłem - choćby wydostanie się ze śluzy po eksplozji huba. Ile się musiał bohater książki namęczyć i nakombinować jak to zrobić (szyba była całkowicie stłuczona) a w filmie pozaklejał nadpękniętą szybkę taśmą i po bólu.
Sam hub wcale się w filmie nie zapadł (ciekawe co go trzymało jak nie było ciśnienia). A najlepsze było zalepienie miejsca po śluzie jakąś folią - ciekawe po co NASA inwestowało w specjalne płótno, skoro mogło go zrobić z folii ogrodniczej?
Ogólnie w książce wszystko było wytłumaczone zgodnie z zasadami nauki (oczywiście sporo było naciągania, ale w granicach przyzwoitości - w filmie zrobiono z całej opowieści totalną bajeczkę dla niedorozwiniętych dziesięciolatków.
I do tego ta nieznośna polityczna poprawności od której w amerykańskich filmach zaczyna mi się robić niedobrze.