Niesamowite widowisko, które można polecić każdemu fanowi SF. Najlepiej jak dotąd ukazany Mars i problemy, jakie ludzkość będzie musiała przezwyciężyć, kiedy przyjdzie odwiedzić tę planetę. W przeciwieństwie do Prometeusza, tym razem oprócz strony wizualnej, tym razem film nie zawodzi również w pozostałych elementach - dobrze rozpisane role, rewelacyjny Matt Damon i reszta załogi Hermesa, świetnie napisana historia o woli przetrwania, o tym że nie należy się poddać dopóki jest nadzieja na przeżycie. Mark Watney nie jest jednak kosmicznym Robinsonem Cruzoe - znacznie bliżej mu do inżyniera Cyrusa z "Tajemniczej Wyspy" Verne'a - ma błyskotliwy umysł naukowca i potrafi radzić sobie za pomocą dostępnych środków. Z kolei akcja ratowania kosmicznego rozbitka przywołuje z pamięci najlepsze momenty filmu Grawitacja. No i muzyka - rozluźniające napięcie hity lat 70-tych, w tym kultowy Starman D. Bowie - gimnazjaliści nie zrozumieją :)
Dlaczego więc nie 10/10? Trochę nie pasował mi Daniels jako szef NASA gdyż kojarzył mi się z Głupim i Głupszym. Poza tym matematyczny geniusz wyglądający raczej jak przypalający trawkę nastolatek. No i sonda Pathfinder - jako osoba interesująca się astronomią pamiętam że sonda ta wylądowała w pobliżu dwóch dość niskich pagórków nazywanych później Twin Peaks, tymczasem w filmie widzimy potężne góry przypominające Monument Valley w USA. I jeszcze jedno - podczas narady "tęgich głów" NASA ktoś wspominał że przypomina to naradę u Elronda - aż prosiło się tu o krótkie zbliżenie na twarz Seana Beana i szelmowski uśmiech Boromira - jako mrugnięcie okiem do fanów LoTR,
Gorąco polecam Marsjanina fanom SF i filmów Ridleya Scotta.