Bardzo interesująco zrealizowana ekranizacja. Niesamowite jak sprawnie udało się umieścić tyle wątków w 2,5 godzinnym filmie i które to zostały idealnie dopasowane bez dłużyzn czy ostrych cięć. Gra aktorska mistrzostwo, Diehl jako Woland sprawdził się doskonale jak i cała jego świta. Dobrze oddany klimat sowieckiej Rosji. (choć niektóre tła moim zdaniem trochę przesadzone) Zwróciłem uwagę na niektóre wątki (pewnie celowo zmienione przez reżysera) nie dziwię się ze putinowcy mają problem z tym filmem. Jak dla mnie to ,póki co, najlepsza filmowa ekranizacja powieści Bułhakowa.
Bardzo się cieszę, że nie tylko ja doceniłem rosyjskie filmowe „chudożestwo” i nawet pozwoliłem sobie opublikować parafrazę pewnego komunistycznego „bon motu”, z mierną nadzieją, że osoby, które dorosły w epoce „srajfona łupanego” cokolwiek zrozumieją. Druga sprawa to wspomniany przez Pana „sztafaż”, otóż przedstawia on Moskwę, o której marzyli bolszewicy ze „Słońcem Narodu” na czele, m.in. Dworiec Sowietow, ze stumetrową (sic!) statuą Lenina na szczycie. Ta Moskwa przyszłości to tak samo chora idea jak koncepcje Berlina/Germanii przygotowywane przez Alberta Speera pod dyktando A.H.
Dokładnie! Dziękuję. Co więcej - fragment kiedy Voland przedstawia się jako Niemiec który "przybywa by naprawić Moskwę" jakie to było mocne i wymowne!
Wracając do Bułhakowa i filmowego „chudożestwa”, to w 2012 roku został wyprodukowany serial „Biała Gwardia” i jeśli Pan jeszcze nie miał okazji zapoznać się z nim, to zachęcam — jeszcze jest na CDA.
Wracając do Bułhakowa i filmowego „chudożestwa”, to w 2012 roku został wyprodukowany serial „Biała Gwardia” i jeśli Pan jeszcze nie miał okazji zapoznać się z nim to zachęcam — jest w sieci za darmo.
O ile sam wątek moskiewski poprowadzony został bardzo dobrze i w sposób wręcz przejmujący, to niestety Poncjusz Piłat zszedł na dalszy plan. Rozumiem, że priorytetem było opowiedzenie od nowa tej powieści, ale jednak trochę mi brakowało tego elementu. Wspaniałe jest nawiązanie do teorii, że głównym czytelnikiem tej powieści, do którego ją adresował Bułhakow, był Stalin. Wspaniała muzyka i scenografia. Aktorzy dobrani bardzo dobrze do swoich ról. Świta Wolanda bardzo diabelska, nie tak groteskowa jak w serialu, przez co wymowa dzieła jest dużo poważniejsza, zresztą wyeliminowano praktycznie wszystkie wątki komediowe.
Motyw Stalina w ogóle tutaj przewija się bardziej niż w powieści - co jest skutkiem tego, że Mistrz w filmie ma dużo więcej cech Bułhakowa niż w książce. A wiadomo o telefonie Stalina do Bułhakowa (krótko po pogrzebie Majakowskiego) i o tym, że Bułhakow miał jednak do Stalina pewną słabość (dość rosyjskie, bym powiedział). Rozumiem zabieg, że większy nacisk jest położony na uczucie Mistrza i Małgorzaty, to jest bardziej rosyjski romans. Na plan jerozolimski zabrakło miejsca, a twórcy przecież od początku chcieli mieć dzieło, czytelne na całym świecie więc te wątki wycięli. Trochę żal drugiej świeżości, Jałty czy wujka Berlioza.