Spodziewałem się czegoś gorszego, ale dostałem całkiem fajną produkcję rzuconą w głeboki wir tego co tak naprawdę rządzi światem, czyli korporacjami i usuwaniem niewygodnych świadków. Muzyka całkiem niezła, strzelaniny, oraz ogólnie całe wykonanie filmu i przypisanie mu gatunku akcji cieszyło oko i jest chyba jedną z lepszych tego typu produkcji nowej dekady. Gra aktorska była bardzo wiarygodna, Foster grał takiego szczeniaka, któremu się za dużo wydawało. Statham grał takiego gościa, który w pełni się spełniał zawodowo i miał wypaczony system wartości. Momentami wydawało mi się, że scenarzysta nie miał po prostu pomysłu na to, jak pchnąć całą fabułę do przodu i pisał co mu pszyszło do głowy. Nie rozumiem do końca, dlaczego pierwsze zabójstwo Steve'a przebiegło, nie tak jak mu kazał je zrealizować Bishop. Co on sobie myślał, że da temu osiłkowi łomot niczym Bruce Lee? A to, że go zadźgał to po prostu czysty przypadek, że ten wcześniej nie zrobił mu z twarzy galarety. Ogólnie całe przedstawienie postaci Bishopa i McKenna było bardzo dobrze skonstruowane, ale przesadzili trochę z geniuszem Bishopa, przecież nawet Einstein nie wyprzedzał by kroków najbliższych mu osób z tak wielką prędkością do przodu, jak on to robił. Cały film jest naprawdę dobry, jak na klasyczne kino akcji proste, jak cep. Zakończenie szczerze mnie zaskoczyło, spodziewałem się klasycznego schematu, czyli uczeń pokonuje mistrza, a tu taki niespodziewany obrót akcji. Szkoda, że McKenna'e zginął, Bishop przeżył, no ale jak już gdzieś napisałem to nie ja tu ustawiam zasady.