Za scenariusz i błyskotliwe dialogi pokusiłabym się nawet o dziesiątkę, gdyby nie kilka
sztampowych momentów (np. serduszko ułożone z głów bohaterów na przejściu dla
pieszych). Jednak - mimo wszystko - Taretto udało się uciec przed pseudointelektualną
papką.
Pamiętacie cytaty z filmu? Mi utkwił tylko: "Jestem jak Paulo Coehlo, tyle że w depresji", a było więcej takich perełek :)
Film będący raczej testem z estetyki, formy i kinowego języka jakimi posługuje się argentyński twórca niż kino gatunku jakim jest melodramat. Z szuflady nazywanej ,,guilty pleasure" czyli wstydliwa przyjemność, przyznaję, i ja dałem się uwieść. Aktorzy grają postaci niepełne, sfragmentaryzowane, nie poznamy ich do końca, ale tak nam się będzie zdawać. Sporo monologów zza kadru, ryzykowne!, tyrad i spowiedzi bez szansy na wypowiedzenie wszystkiego, co ważne. Taretto gmatwa całość znaczeniową, by tworzyć atmosferę przenikania miejskiego spleenu przez życie bohaterów. W tle,a czasem znacznie bliżej Buenos Aires...
Good night, and good luck, esforty.
7/10
Film przede wszystkim jest filmem filozoficznym opierającym się na grze obrazem, ciekawymi ujęciami, inteligentnymi dialogami i niecodziennym montażem grafiki komputerowej. Wesoły, choć ukazuje tragedię, nie będąc przy tym groteskowo i infantylnie śmieszny, trafia raczej do widza inteligentnego, który nie lubi banałów. Sporo przemyconych przemyśleń życiowych charakterystycznych dla pokolenia 30- latków z dużych miast, trawionych pustką i znużonych komercyjnym i materialistycznym podejściem do życia, który determinuje społeczne fobie. Bardzo ciekawa produkcja, uniwersalna, ładnie pokazana i bezpretensjonalnie zagrana. 8/10, choć zazwyczaj wykazuje sporo krytyki w stosunku do dzieł, które próbują na siłę być innowacyjnymi :)