Póki co nie jestem w stanie napisać nic bardziej rzeczowego, wciąż składam myśli.
Po zakończeniu filmu jeszcze przez długi czas miałąm miękkie nogi.
A teraz takie poczucie pustki. Metafizycznego strachu. Strachu przed przestrzenią, przed próżnią, przed pustką.
Według Triera nie zostało nic.
"Nie ma nic więcej. Życie jest tylko na Ziemi. I to już niedługo".
Film emanujący niepokojem, nastrojem eschatologicznym, ale nie katastroficznym.
Planeta nie bez powodu nazywała się "Melancholia".
Możliwość jej uderzenia w Ziemię nie wywoływała w żadnym stopniu uczuć podobnych do czegoś, co się widzi w filmach katastroficznych.
Katastrofa była czymś więcej.
Zionącą pustką.
Poza tym wizualnie cudowny.
Absolutnie polecam miłośnikom Triera, miłośników kina rozrywkowego a nie ambitnego zaś odsyłam na inne seanse - na tym filmie się umęczą, a potem bez powodu będą komentować jaki to film nudny i dziwny.
W pełni się z Tobą zgadzam. Miałem identyczne odczucia. Film był rewelacyjny. Prawdę mówiąc jeszcze żadnego filmu się chyba tak nie bałem. Mimo, że nie był horrorem. Ale ta przerażająca myśl, że wszystko z chwilą zniknie. WSZYSTKO. Twoja rodzina, najbliżsi... Miałem niesamowite dreszcze. Po tym seansie odpaliłem Antychrysta - byłem zszokowany, ale film również cholernie mi się podobał. Lars von Trier robi na mnie niesamowite wrażenie.
EDIT: Tak dopowiem: Racja, byłem z dziewczyną, na seansie i chyba jeszcze nigdy jej tak znudzonej w kinie nie widziałem. Ale po prostu nie była targetem filmu.
Ja oglądałam "Antychrysta" już wcześniej; oglądając "Melancholię" od razu nasuwał mi się na myśl. Bo jeśli chodzi o kino Triera to właśnie idzie ono w dwie strony - z jednej strony mamy filmy o moralności, mieszające pojęcie dobra i zła, takie jak "Dogville" czy "Przełamując fale", a z drugiej filmy metafizyczno-psychologiczne, odzwierciedlające przygnębioną duszę reżysera.
I właśnie "Melancholia" wydała mi się powtórzeniem "Antychrysta" (To absolutnie nie jest zarzut powielania pomysłów, gdyż oba oddziałują świeżością i niezwykłością); "Melancholia" to kolejny "Antychryst", tylko ładniejszy i delikatniejszy. Bardziej niepokojący niż wstrząsający.
Ukłon w stronę warszawskiego studia Platige Image.
Oto dowód na to, że efekty specjalne to coś znacznie więcej niż wybuchy i trójwymiarowi kosmici i że nie tylko Stany Zjednoczone liczą się w tym zakresie.
Nie oglądałem Antychrysta ponieważ odrzuciło mnie hasło reklamowe "tylko zło może cię uratować" i plakat przedstawiający "szatańską miłość". Po Twoim poście zastanawiam się czy dobrze zrobiłem. Kiedyś oglądałem "Pięć nieczystych zagrań" i ten film nie zostawił pozytywnych wspomnień. Jest jakiś próg którego Trier nie boi się przekroczyć a mi już to nie pasuje. Podobne rozczarowanie przeżyłem w przypadku filmu Lukassa Moodyssona (Dziura w sercu). I stąd moje obawy. Melancholia to dla mnie powrót do kina z okresu "Przełamując fale" i "Tańcząc w ciemnościach", Nowością są efekty specjalne, których wcześniej nie było w takim wymiarze (efekty z filmu "Europa" były ciekawe ale nie spektakularne).