Moim zdaniem Melancholia, to coś więcej niż studium depresji, kontrastowanie postaci,
wizja końca świata itp. Von Trier jest przewrotny i bardzo inteligentny, dla niego zawsze
forma (w tym wypadku romantyczny film katastroficzny) jest machiaweliczna (patrz idioci,
dogille, szef wszystkich szefów albo nawet antychryst). On się często z naiwnych widzów
śmieje, tak jak z tych, którzy spodziewali się apokalipsy rodem z 2012.
To moim zdaniem nawet nie tylko jeszcze film o stanie umysłu, końcu jako wybawieniu
ale biorąc też pod uwage jego wypowiedzi o wpływie Nietzschego, film o wartościach,
prawdzie, wartości poglądów, nauki, przyjemności, postepu, sztuki, podejścia do
represyjnej kultury.
Na płytszym poziomie też prywatnych podejść do świadomości końca. Można tu zamknąć
oczy jak dziecko, strzelić sobie w łeb, szaleć, kiedy ma się wiele do stracenia, nie
przywiązywać się do niczego, żeby przyjąć koniec (ale warto zauważyć, że ta centrowa
postać Justine jako jedyna zachowała rozsądek, i chociaż mówiła od początku prawde
ludziom w oczy, zbudowała tą magiczną grotę z nieświadomym niczego dzieckiem,
chociaż nie miała w tym żadnego interesu, bo nic na tym świecie nie było dla niej warte
łzy).
Każdy z tych poglądów dawał ten sam wynik: film kończy się uderzeniem planety. Zupełny koniec.
Moim zdaniem to bardzo mądry i piękny film. Tylko trzeba myśleć ;)
Ach tam zaraz myśleć. Wystarczy wcisnąć ni stąd ni zowąd Nietzschego i wszystkim wokół zarzucić naiwność.
Obczaj to i się dokształć: http://www.rp.pl/artykul/9146,312344_Antychryst_musi_byc_kobieta.html
pozdro
Ale te "zarzuty" wyżej nie odnosiły się do Triera :P
Dzięki za link, fajny wywiad.
Słaby wywiad, ale wspomnina o Niczeańskim Antychryście. ;)
Śmieszy mnie tylko kompletny brak refleksyjności i nie mówię, że u ciebie. Jak ktoś poszedł na film bo spodziewał się akcji, albo ambitniej - dramatu, i potem piszą komenty że się nudzili i było patetycznie, to aż się prosi wsadzić kij w mrowisko