Co wy na to żeby uznać "melancholię" za pamflet antymieszczański? depresja byłaby tylko środkiem wyjaskrawiającym absurdalność kołtuńskich rytuałów, a przeestetyzowanie końca świata Wagnerem to ostateczna kpina...
Wcześniej tak na to nie patrzyłem, ale przypominając sobie pierwszą cześć filmu i wesele, a także to jak ktoś z dyskutujących nazwał męża Claire "obrzydliwie bogatym", pomyślałem, że jest to trochę obrazek burżuazyjnego stylu życia. Stylu, który jest daleki od prawdziwych wartości: miłości, prawdy, życzliwości itp. W takim kontekście można rozpatrywać depresję Justine jako symptom kryzysu moralnego tej warstwy społecznej w której przyszło jej żyć.
tak, również myślę że istnieje wystarczająco wiele przesłanek aby opowiadać o filmie właśnie w kontekście lekko post-marksizującej krytyki...a gdyby tak jeszcze "pościągać" trochę z psychoanalitycznej teorii filmu (która notabene sama lubi marksizować) to mogło by się okazać, że film jest cudowną ilustracją mieszczańskiego "nadmiaru"...w takim ujęciu nie chodziłoby już o to aby szukać tego co rzeczywiste w fikcyjnym świecie, który daje nam von Trier, ale żeby w świecie tym dostrzec sam "fikcyjny (właśnie burżuazyjny) aspekt rzeczywistości...
(spoiler)
Zakończenie "melancholii" byłoby dowodem na to, że nawet metodyczny nihilizm nie może się obejść bez jakiejś czysto symbolicznej struktury. Justine, która uważa pomysł picia wina na powitanie końca świata za idiotyczny sama potem kleci z siostrzeńcem szałas z badyli.
Owszem, zgadzam się . Pamflet antymieszczański byłby jednym ze sposobów odczytywania filmów, nie jedynym oczywiście. W tym kontekście aż chciałoby sie powiedzieć, że to właśnie kołtuńskie rytuały i tkwienie w nich, moga przyczynić sie u szczególnie wrażliwych osób do depresji lub ją wywołać.
To wierutny paszkwil! :P
Powinno być pamflet na kulturę mieszczańską? Mam nadzieję, że ten błąd nie zniekształcił moich intencji i sens moje wypowiedzi jest czytelny.
Krytyka mieszczańskich wartości jest tu oczywista, moim zdaniem wynika ona z niechęci von Triera do upowszechniającego się modelu bezsensownej egzystencji, tego amerykańskiego kultu pozornego szczęścia, który celowo myli melancholię z depresją. Na depresję są leki, na szczęście nie wszyscy je biorą.