Zastawiający film, taki o którym można mówić wiele ,i wiele wartości intelektualnej z niego wynieść, jaki i taki, z którego można niczego nie zrozumieć, Ja osobiście zaliczam się do obu tych grup(choć bardziej do drugiej), tak samo jak film ten można podzielić na swego rodzaju dwie drogi, dwie postawy, postawę Justine, i postawę Johna, gdzie każdą z nich będzie charakteryzowało coś innego. W pierwszym wypadku będziemy mieli do czynienia z całkowitym chaosem, niezrozumiałością, niewytłumaczalnością, zawirowaniem i zwariowaniem, w drugim zaś przypadku będziemy mieli do czynienia z postawą mniej burzliwą, można rzec bardziej racjonalną. Postać Panny młodej jest o tyle ciekawa, bo przechodzi jedną z największych przemian, począwszy od początku, gdzie jeszcze ma silę, próbuje się wyrwać, walczyć, jest w niej wiele niezgody na życie, na Świat, czy też, na Świat, ale w taki sposób urządzony. Ten akt niezgody również (chyba najdramatyczniej) przejawia się w scenie seksu na polu golfowy. Jednak i taka droga, i taki wybór, bardzo szybko więdnie, upada, okazuje się, że jedyną postawą jaką może przyjąć człowiek wobec śmierci, jest bierność. Nasza bohaterka już się nawet nie odzywa, z nikim nie rozmawia, przesiąknięta tragedią, wyzuta z jakiejkolwiek nadziei, umiera, i to drodzy widzowie, umiera na naszych oczach, ach! Ależ piękny widok. Z drugiej zaś strony, niczym te dwie planety, mamy życie albo żebyśmy bardziej byli spójni z filmem, mamy brak melancholii, który to brak, został bardzo nieagnacko potraktowany przez reżysera, jakoby nauka była nieważna, jakoby niczego nie tłumaczyła, jakoby cały wiek oświecenia, pozytywizmu, niczego nie znaczył, i nigdzie indziej nie było dla niego miejsca, poza miejscem poniżej końskich genitaliów. Ale j to już moja mała nadinterpretacja. Wracając do fabuły, chciałbym zwrócić uwagę na tą relacje jaka łączy Justine z Melancholią, ta scena, kiedy ona wychodzi, z odsłoniętymi piersiami, zupełnie naga, otula się światłem płynącym z planety, i pod wpływem tego śiwatła, przeżywa coś w rodzaju platonicznego orgazmu, piękna scena, ona tam również przeżywa jakieś metafizyczne pojednanie ze śmiercią, z życiem, z losem, i z czymże jeszcze, kto wie? jest to postać przeciętnie zagrana( to należy sobie uczciwie powiedzieć) ,ale osadzona w takim scenariuszu, urasta do rangi odzyskania niepodległości. Wato zwrócić tez uwagę, na Clarie, bowiem( przyznam się przed wami)urzekła mnie najbardziej, scena, w której spotykają się siostrą, gdzie siostra prosi ją o zapalenie świec, i puszczenie arii (ach! ileż razy tak się czuliśmy, straszna scena),i jeszcze ta zgwałcona niewiność, która jest w niej, i w tym dziecku, stojąca w opozycji do jakiegoś potwora z lochnes, fuj,( ma skórę całą w glonach!), jest przerażająca. I jeśli jest w tym filmie jakiś pozytywny akcent, dajmy na to w zakończeniu, jeśli mimo tego końca Świata, przychodzi jakieś zbawienie, jakieś pojednanie, w stylu: chwyćmy się wszyscy za rączki i będzie fajnie, to dziękuje, ale takiego pojednania nie chcę, i robię sobie grubą nieprzyzwoitość z pana( specjalnie z małej) larsa von tiera. Film na pewno warty obejrzenia, ale czy poza obejrzeniem warty czegoś więcej? Kto wie?