Film o niebo lepszy od Antychrysta, do przełknięcia nawet dla zwolenników mordobicia.
Koniec świata - o powody jego nie pytajmy - ale jednorazowy i natychmiastowy dla
wszystkich, bez szansy przetrwania, lepszych i gorszych - to temat na tyle frapujący, co
wyzwalający bieg myśli. Cały dorobek ludzkości i całe życie na Ziemi w kilka sekund do
muszli. Bez targów, Boga, religii, drugiego życia. Srrrrru i po wszystkim! Wyszło mi na to, że
łatwiej go będzie zaakceptować biedniejszym, starszym, zafiksowanym i niedostosowanym,
niż tym bogatym, szczęśliwym, ustawionym, obstawionym gadżetami, liczącym mamonę.
Totalna urawniłowka, bez targów.
Fajna perspektywa wymyślona przez LvT - bogata posiadłość - jak wyspa daleko od świata.
Poza tym reżyser ponawia rolę biologii i przyrody w życiu, tym razem to ten biedny konik,
jakże piękny. Świetnie dobrany dźwięk ostatniej sceny, ciągnął po gaciach i w żołądku.
U mnie - "dziewiona".
Jeszcze jedno - film o klasę lepszy od "Drzewa życia" Malicka, z którym konkurował ostatnio w Cannes.