i tych jego kompleksów na punkcie kobiet. Filmem Antychryst tak mnie zdenerwował, że dla mnie zajmował pierwsze miejsce na podium najgorszych reżyserów i scenarzystów na świecie. A tu proszę kolejne "suprajz".
(spojlery)
Już chyba do końca moich dni po głowie będzie mi się tłukł obraz rozpadającej się ziemi w zderzeniu z innym ciałem niebieskim. Bo do tej pory myśląc o katastrofach jakie mogą spotkać nasz gatunek myślałam tylko o np. bombie atomowej, zarazach itp., ale zawsze była jakaś nadzieja, że ktoś gdzieś przetrwa. Rozpadająca się ziemia to koniec wszystkiego, wszystkiego co człowiek stworzył, co zbudował, całe wieki istnienia ludzkości na nic i tego sobie nigdy nie wyobrażałam. Wiem, że ja interpretuję ten zamysł twórcy filmu dosłownie, a dla niego to symbolika, ale mną właśnie to najbardziej wstrząsnęło. Coś chcemy po sobie zostawić naiwnie wierząc, że nasza planeta przetrwa wszystko - straszna ułuda.
I ten koniec. Jak się zachować i co zrobić w takich sytuacjach. Truć się? Czekać ze spokojem? Uciekać? Mnie film dał dużo do myślenia pod tym względem. Dlatego uważam film von Triera za arcydzieło, bo można je analizować pod wieloma aspektami, a w obecnych czasach nie często się to w filmografii zdarza.
Poza tym ktoś tu chyba się nauczył czym nie wkurzać widza. Artystyczne ujęcia wstawione na początku filmu - nie przeszkadzają w odbiorze całości, a są pięknie zrobione. Golizny i innych aktów nie za wiele. Nikt sobie nie ucina narządów. Wiadomo o co chodzi już od pierwszych scen.
Dla mnie najlepszy film w tym roku. O wiele lepszy od "Czarnego łabędzia".