Jako kinooperator ogladam filmy przedpremierowo by sprawdzic czy wszystko z kopia jest ok, ten film to drugi w mojej juz wieloletniej przygodzie z kinem ktorego, nie bylem w stanie obejrzec. Po godzinie wyszedlem z tzw przegladu bo nie bylem w stanie tego zdzierzyc - katastrofa. Juz pierwsze 8 minut pseudo artystycznego wstepu daje w kosc a nastepna godzina sprawila ze chcialem wydrapac sobie oczy. Moze calosc ma jakis sens ja nie wytrzymalem. Panna mloda (Dunst) z zaburzeniami psychicznymi szczajaca w suknie na wlasnym weselu i rznaca sie z przypadkowym gosciem a nie z mezem w noc poslubna to troche za duzo groteski jak dla mnie. Ogolnie wrogom nie polecam tego gniota - choc nie widzialem calosci i NIE CHCE
Trafiłeś w sedno! Właśnie o to chodzi. Justine z pozoru ma wszystko ,o czym marzą ,,normalni'' ludzie - miłość ,zdrowie , pewnie też pieniądze. A jednak nie jest szczęśliwa. Próbuje udawać , uśmiecha się , wmawia rodzinie ,, Tak ,jestem szczęśliwa.'' Wie ,że rzeczywiście powinna się tak czuć ,ale nie może. Bo cierpienie i depresja nie zawsze zależą od okoliczności ,ale od tego co w nas tkwi. Są częścią naszej natury. Jednym słowem poprzez Justine , von Trier mówi nam : ,,Myślisz ,że jak zdobędziesz kasę , znajdziesz męża/żonę, to będziesz się czuć lepiej niż teraz? G**no prawda!''
PS: Oglądałam większość z podanych przez Ciebie tytułów i zgadzam się ,że są genialne. Tak samo jak ,,Melancholia''.
" Justine z pozoru ma wszystko ,o czym marzą ,,normalni'' ludzie - miłość ,zdrowie , pewnie też pieniądze. A jednak nie jest szczęśliwa. Próbuje udawać , uśmiecha się , wmawia rodzinie ,, Tak ,jestem szczęśliwa.'' Wie ,że rzeczywiście powinna się tak czuć ,ale nie może. Bo cierpienie i depresja nie zawsze zależą od okoliczności ,ale od tego co w nas tkwi"
A co tkwi w Justine? To przecież pałuba, kukła, wydrążona, pusta forma, manekin, sztuczna od początku do końca konstrukcja. Takich ludzi nie ma - a jednocześnie "Melancholia" to nie "Dogville" czy "Mandarley", gdzie Trier szedł śladami Brechta i odrealnione postaci były za to personifikacjami pewnych kwestii społecznych, idei, procesów... Dlatego "Dogville" jest świetne, a "Melancholia" to zero, g.ówno, szajs, szit, badziew, którego nie należy trącić nawet kijem. Nie dowiadujemy się z tego filmu niczego o życiu, o ludziach, o świecie... Była sobie baba wściekła (dlaczego?) na wszystkich i chciała, żeby świat szlag trafił. I trafił. THE END. To są pomysły pięciolatka, który wrzeszczy: "Chcę, żebyście wszyscy zniknęli!". Ale "Kevin sam w domu" był przynajmniej zabawny, pomysłowy i brawurowo zagrany. A "Melancholia" to kit, po którym za rok wywietrzeje smród, a spuszczona woda w klopie pozwoli o nim zapomnieć. Życzę więcej krytycyzmu i niemieszania geniusza z grafomanem - z tego, że "Anna Karenina" jest o nieszczęśliwej miłości i "Trędowata" też nie wynika jeszcze, że obydwa te dzieła są równocześnie genialne...
Widzę ,że Cię nie przekonam. Dla mnie ,,grafomańskim'' bełkotem jest np. ,,Źródło'' ,które wiele osób uznaje za genialne ,dla Ciebie - ,,Melancholia''. Każdy może mieć swoje zdanie i różnie odbierać filmy ,prawda?
Gorzej, gdy nie ma się argumentów na rzecz tezy, że skończony zakalec jest kinem najwyższej próby...
Czy to miała być sugestia ,że nie przedstawiłam wystarczającej ilości argumentów? Weź mnie nie wkurzaj ,ok? ;]
Nie, że takich ludzi nie ma. Raczej ty takich nie spotkałeś. Ponownie kłania się zupełny brak zorientowania w temacie. Przywołanie przeze mnie raka nie było przypadkowe. Depresja jest w takim samym stopniu "zawinioną" chorobą. Odwołuję do "Melancholii" Kępińskiego. Nadal kompletna, wnikliwa i aktualna pozycja. U Ciebie - rażąca ignorancja
Tobie radzę zamiast do hospicjum udać się na oddział psychiatryczny. Tam zobaczysz cierpienie, którego w swoim zacietrzewieniu pewnie i tak nie pojmiesz.
Ale ten człowiek pracuje w kinie i chciał obejrzeć FILM, a nie brać udział w leczeniu schizy, deprechy, paranoi, choroby dwubiegunowej, zaparcia czy biegunki...
Dzięki ...Nadine. W końcu wypowiedź w tempo i dosłowność tematu. Dojrzale.Brawo i bez filozofii:-) I ten film wydaje się w taki sposób bliski, przenika przez nas samych. I myślę , że reżyser przekazał w prosty swobodny sposób to co zamierzał i przykro że jest z tym problem. Nasuwa mi się pytanie czy Ja to jestem inny?!? A może faktycznie ktoś powinien poczekać aż dorośnie żeby nie pisać tych dyrdymałów bo ciągnie się ta struna?
reżyser przekazał w prosty swobodny sposób to co zamierzał
Nazywasz "prostym, swobodnym sposobem" zniszczenie planety Ziemia?! To co dla ciebie jest wymuszone i złożone?! Obieranie ziemniaków? Picie Coca-Coli? Żeby pokazać depresję czy szaleństwo, nie trzeba używać tak histerycznych środków jak zniszczenie całej planety. Są na to lepsze sposoby - ale to wiedzą twórcy lepsi od duńskiego grafomana... A jak w ten sposób on zalecza swoją deprechę, to też znam tańsze sposoby (proste i swobodne): terapia zajęciowa, seanse u psychoanalityka... Po co od razu robić film o zagładzie ludzkości i wyciągać naiwnym (widzom) pieniądze z kieszeni? To obrzydliwe, a nie proste i swobodne...
Dzięki za merytoryczną wypowiedź. Jeżeli wszyscy wielbiciele duńskiego grafomana są równie treściwi, logiczni i racjonalni, to nie dziwię, że on robi takie filmy, a im to coś się podoba.
Chyba lepiej o lakoniczność bo ciągniesz w swoją stronę i nie przegadam Cię. Chodzi o wykorzystanie wyraźnych obrazów do przekazania treści itp.
" Chodzi o wykorzystanie wyraźnych obrazów do przekazania treści itp."
Tam jest jedna treść: "Niech zdechnie cały świat, bo mnie się żyć odechciało". Rzeczywiście, obraz adekwatny do treści. Szkoda tych setek tysięcy euro włożonych w zrobienie obrazka do tego, jakże prymitywnego, zdanka. To juz lepiej było to wydać na wódkę, grafoman z Danii wyleczyłby w ten sposób skutecznie swoją deprechę (a przynajmniej pękłaby mu wątroba - i jego wielbiciele nie musieliby podczas konferencji w Cannes wchodzić pod stół i szczekać ze wstydu z powodu głupot wygadywanych przez ich idola) - jak widać, leczenie poprzez wywalanie kasy na zrobienie gniota nie skutkuje. Deprecha zostaje. Na pocieszenie można sobie powiedzieć, że deprecha u pana grafomana z Danii się pogłębi i nie będzie w stanie uraczyć nas już nigdy więcej żadnym szitem. Oby. Amen. alleluja!
hehehe nie idzie z tobą pisać bo żeby nie wiem jak to ty jak delikatnie mówiąc nie osrywasz reżysera to resztę dookoła. Wybacz ale nie daje rady lecieć z twoim prądem.
Już ci poprzednio pisałem - masz supermerytoryczne argumenty ("jak delikatnie mówiąc nie osrywasz reżysera to resztę dookoła", "nie daje rady lecieć z twoim prądem"). Po raz kolejny zapewniam: w ten sposób nie przekonasz ani mnie, ani kogokolwiek, kto jeszcze (na szczęście!) nie widział tego kitu. Jako wielbiciel "gieniusia" z deprechą powinieneś mieć nieco więcej do powiedzenia, nicht wahr? Film jest słaby, o fałszywych problemach, histeryczny w anegdocie fabularnej (Boże, autorowi potrzebny jest koniec świata, żeby opowiedzieć o frustracji jakiejś wariatki! - rozumiem, że Flaubert przy nim to dureń, bo do opowiedzenia o depresji Emmy Bovary nie potrzebował nawet wywołania wojny francusko-pruskiej), niespójny narracyjnie, beznadziejny operatorsko (skacząca, niby z ręki kamera przeplatana ujęciami jak z pamiątek weselnych: zwolnione tempo, biegnący ku sobie bohaterowie, wstrzymane kadry, bajkowe fotoshopy itp.).
Widziałem w życiu 5 innych jego filmów - i żaden nie wyglądał tak, jakby montował go pięciolatek, a kręcił czterolatek... Zacytuję gorczana: "Miałem nie oceniać tego filmu, ale jedno rzecz nie daje mi spokoju - zwrócił ktoś uwagę na montaż? Przecież film jest tak pocięty, że głowa boli podczas seansu, czasami nie wiadomo co się stało bo scena przeskoczyła, zostało nagle urwana. Przy tym filmie montażyści Mody na Sukces powinni dostać Oscara".
Oczywiście, że to proste. Potrzeba nicości jest właśnie takich rozmiarów. Film mogł Ci się nie spodobać ale argumenty jakich używasz wynikają z ignorancji. I poniżej Panie Gorczan. Podobnie. Nie rozumiecie czym jest depresja. Właściwie nie wiem, czy Wam życzyć jej doświadczenia. Wypadałoby
Panu von Trierowi juz dziękujemy i życzymy udanej terapii zajęciowej, byle nie przed kamerą. Panu bloodbuzz dziękuję za życzenia depresji - ja panu nie życzę, aby został pan alkoholikiem, jak będzie pan czytał książki alkoholika, schizofrenikiem, jak będzie pan oglądał obrazy schizofrenika i pedofilem, jak będzie pan słuchał muzyki pedofila. Film powinien być dobry, a nie być formą terapii psychiatrycznej chorego człowieka - bo takie wymuszanie współczucia i uznania dla artystycznego knota, to jest dopiero obrzydliwość...
wystarczy odrobina empatii i wiedzy teoretycznej, ale nie każdemu, stąd moja sugestia. twórca ma fundamentalne prawo do autoterapii (to wręcz truizm) ale nikogo też nie zmusza do przychodzenia na swoje filmy, pan czuje się oszukany, inni wręcz przeciwnie. w czym problem? irytuje tylko komplementarna niewiedza nt. depresji, skoro już się o niej w kontekście obrazu mówi. wypada mieć pretensje do kogoś, że zachorował na raka? Von Trier i współczucie? chyba dla widzów
"wypada mieć pretensje do kogoś, że zachorował na raka?"
Nie - ja tylko mam pretensję, że ktoś zrobił grafomański film o swojej chorobie... Nie on jeden miał/ma depresję - tylko że wiekszość ludzi z depresją nie kręci z tego powodu gniotów... Depresję miał Polański, Bergman, Słowacki, Gogol, Czajkowski - ale nikt nie ma do nich pretensji o depresję. Ani o to, że przelewali te uczucia w sztukę - tyle, że oni mieli talent, który panu von Trierowi skończył się kilka lat temu. Może więc lepiej, żeby jak Rossini czy Rimbaud, przestał zajmować się działalnością artystyczną na zawsze - zawsze to i śmichu będzie mniej, i wstydu sobie zaoszczędzi, i przykrych uwag, gdy nie bedzie w stanie zebrać funduszy na kolejny zakalec (to dopiero będzie powód do deprechy - nikt go nie lubi, buuuu, wredni producenci, buuuu, międzynarodowa finasjera wiadomego pochodzenia, buuuu...).
" Von Trier i współczucie?"
Na tym portalu większość osób zachwyconych tym kiczem twierdzi, że to autoterapia reżysera, że trzeba mu okazać empatię - a więc chodzi o współczucie. Tylko litujący się nad biednym chorym żuczkiem sa w stanie ogarnąć jego geniusz... Ciekawe, że takich "zwolenników" nie wymagał dla zrozumienia swojej sztuki śp. Maciej Zembaty, Tomek Budzyński, Andy Warhol czy Jerzy Nowosielski, tudzież Torquato Tasso, Sergiusz Jesienin, Włodzimierz Wysocki czy Jonasz Kofta...
"chyba dla widzów"
I tu się zgodzimy - współczuję tym, którzy wraz ze mną wytrzymali te dwie godziny bzdur, skaczącego obrazu i pustego ekranu, wzywającego rozpaczliwie choćby jednej myśli...
Masz prawo do swojego zdania, ale to nie znaczy że (o czym jak widać jesteś przekonany) wygłaszasz prawdy uniwersalne i skończone. To jedna z wielu opinii, nic ponad. Nawet jeśli bardzo zależy Ci na czymś więcej. W Twoim mniemaniu jest to gniot, ale znalało się wiele osób, które myślą inaczej, a nawet - jak wspomniałeś -współczują reżyserowi (co, powtórzę, niekoniecznie jest mu potrzebne). Nie sądzę aby Trier wymagał czegokolwiek od widzów. Sam nawet strzelił sobie w kolano w Cannes (poniekąd - jego "wybryk" to konekwentnie on). Nie widzę w tym filmie skargi, żebrania o zrozumienie czy użalania się nad sobą. Raczej (m.in.) trafne i klarowne odzwierciedlenie pewnego stanu. Do Ciebie to nie przemawia, w porządku, ale Twoje demaskatorskie ambicje wywołują lekkie zdziwienie, rozbawienie a nawet zażenowanie. Ostateczne żadne z nas nie siedzi w głowie reżysera, dlatego ja przypuszczam i interpretuję, natomiast (z postów wynika) Ty wiesz. Skąd?
" Raczej (m.in.) trafne i klarowne odzwierciedlenie pewnego stanu."
Stan się nazywa: "nienawidzę wszystkich, więc niech zdechnie cały świat". Dokładnie tak samo twierdził niejaki Kevin ("nienawidzę was - żebyście tak wszyscy zniknęli") - tyle że on miał 6 lat i był o niebo zabawniejszy i bardziej interesujący niż von Trier.
"Ostateczne żadne z nas nie siedzi w głowie reżysera, dlatego ja przypuszczam i interpretuję, natomiast (z postów wynika) Ty wiesz. Skąd?"
Skąd - to pan twierdzi, że wie, o co chodzi von Trierowi, tłumaczy jego stylistykę chorobą itd. Ja nie twierdzę, że wiem, o chodzi w "Melancholii", bo w niej o nic nie chodzi - jest to beznadziejny gniot, film o niczym i dla nikogo.
"ale znalało się wiele osób, które myślą inaczej"
Edgar Allan Poe, Charles Baudelaire, Paul Verlaine cierpieli na chorobę alkoholową. Częściowo jest to widoczne w ich dziele, częściowo nie. Jedno nie ulega wątpliwości - stworzyli nieprzemijające arcydzieła, mówiące o człowieku, jego duchowości, jego depresji i jego szczęściu także i dzisiaj, ponad 150 lat później. Był też Stanisław Przybyszewski, który też pił, ćpał i doprowadzał ludzi do samobóstwa (Anielę Pająkównę, Władysława Emeryka). Wielu ludzi sądziło, że to geniusz literacki - po stu latach widać, że jego pisanina to śmieci, próchno, kicz. Byli tacy, którzy to widzieli już wtedy - ale rozhisteryzowana publika literacka była gotowa nosić go na rękach. I to samo jest z von Trierem - za 50-100 lat będzie tak popularny i ważny dla kina światowego, jak dzisiaj są cenieni Hans von Wolzogen czy Lew Kuleszow...
Zgadzam się z Tobą całkowicie. Także jestem kinooperatorem i także chciałem sobie wydrapać oczy w czasie przeglądu. Ale jakoś dotrwałem do końca seansu. Nie będę się rozpisywał o minusach czy plusach filmu powiem tylko, że film zdecydowanie nie dla mnie, chociaż, dużo bardziej podobały mi się poprzednie filmy reżysera.
Jednocześnie chcę odpowiedzieć na pewien zarzut. Otóż pojawiła się tu wypowiedź, że autor tematu nie powinien wykonywać swojego zawodu bo film mu się nie podoba. Dlatego też nie kocha kina ani swojego zawodu. Wybaczcie ale gorszego absurdu dawno nie słyszałem.. Wynikało by z tego, że np. mechanik samochodowy nie powinien wykonywać swojego fachu bo nie podoba mu się Porsche Caynne (swoją drogą paskudne..) a mężczyzna X nie kocha kobiet, bo nie podoba mu się Gruba Baśka..
Z kolei jednej lekko niezrównoważonej pani, która ciągle pyta "nie rozumiem jak film może się nie podobać" (coś w stylu "gdzie jest kszysz!?") odpowiem - niektórzy wybrali się przez ten film przypadkiem (ja niestety musiałem), bo reklamowali koniec świata ale wolą kino rozrywkowe. Ja np. też wolę na filmie odmóżdzyć się - gdy chcę przeżyć doznanie metafizyczne, zastanowić się nad sensem istnienia czy wpaść w zadumę to wychodzę na dwór, włączam wiadomości albo sprawdzam stan swojego konta. Chociaż nie powiem, że niektóre filmy naprawdę potrafią wpędzić mnie w taki nastrój (ostatnio czarny łabędź) ale na Melancholii czułem tylko zażenowanie.
I odbijam piłeczkę do tej pani: jak komuś może podobać się film, w którym kobieta jedzie molexem przez 5 minut po polu golfowym w sukni ślubnej. Widz patrzy z napięciem, myśli co się stanie, bo przecież wyszła bez słowa z przyjęcia weselnego. A ona po prostu pojechała się odlać. Następuje cięcie i z powrotem jest na weslu. Genialne sam bym lepiej tego nie wymyślił. Albo piękna scena, w której pani młoda ucieka od swojego napalonego, świeżo poślubionego męża podczas gry wstępnej w noc poślubną by przelecieć dopiero co poznanego fagasa. Ta poetyka sceny gdy wywraca gościa a następnie dosiada.... :/
Miałem nie oceniać tego filmu, ale jedno rzecz nie daje mi spokoju - zwrócił ktoś uwagę na montaż? Przecież film jest tak pocięty, że głowa boli podczas seansu, czasami nie wiadomo co się stało bo scena przeskoczyła, zostało nagle urwana. Przy tym filmie montażyści Mody na Sukces powinni dostać Oscara.
Brawo dla tego Pana!!!
Gorczanie - jesteś wielki! Bo widzisz, że krol jest nagi - a na to trzeba odwagi!
Czy ktoś zwrócił uwagę na montaż? Moja skromna skromna osoba, cytuję: "skacząca, niby z ręki kamera przeplatana ujęciami jak z pamiątek weselnych: zwolnione tempo, biegnący ku sobie bohaterowie, wstrzymane kadry, bajkowe fotoshopy". Fakt - dziesięciolatek na kompie uspójniłby przekaz bardziej. To nie sztuka wziąć ścinki, posklejać je byle jak i krzyczeć, że jest się drugim Rafaelem, Eisensteinem, Mozartem czy Byronem - w XX wieku byli już tacy szarlatani. W XXI wieku budzą jedynie pusty śmiech i, jak pisze kol. gorczan, zażenowanie.
Serdecznie pozdrawiam kolege po fachu i dzeki za wsparcie. O tym co mi sie nie podobalo juz pisalem, bardzo fajnie ze ten temat wzbudzil tyle kontrowersji. Tu odpowiem jednej osobie ktora miala racje - mianowicie faktycznie zachowalem sie nie do konca fachowo gdyz nie siedzialem podczas calego przegladu na sali i faktycznie mogly wystapic jakies "defekty" - siedzialem z kolega pod sala przy otwartych drzwiach co chwila zagladajac - to nie do konca profesjonalne ale przez wiele lat zdarzylo mi sie to tylko dwa razy inna sprawa ze ten film to jeden wielki defekt i cieszylbym sie gdybym nie musial marnowac na to sprzetu za grube pieniadze i pradu bo szkoda.