Przeczytałem sporo tematów i zawartych w nich komentarzy, niektóre były głupie, niektóre śmieszne, jedna racjonalna wymiana zdań, reszta żałosna.
Domorośli filozofowie i "skrzywdzone przez życie" trzynastolatki, dopowiadający sobie drugie dno, wywyższający się swoja Mądrością jakoby odczytali wszystkie ukryte znaki zawarte w filmie dzięki nadwrażliwości emocjonalnej, którą tak niewielu może tylko doświadczyć. Proszę....
Zdaję sobie sprawę, że na odbiór filmu wpływa wiele czynników zewnętrznych, doświadczenia życiowe i obecny stan ducha, ale do cholery - trochę obiektywizmu.
To co najbardziej mnie dotknęło to określenie filmu jako stadium depresji, nie mam zamiaru się rozpisywać bo to bezcelowe, ale wierzcie mi stan bohaterek z depresją nie ma nic wspólnego. Nic. Film jest o końcu świata. Jest przeintelektualizowanym bełkotem o nieuchronności śmierci. Nic więcej. Postaci są przerysowane, a ich zachowania są naciągane i nielogiczne. Szczególnie postać grana przez Kirsten. Wie, że świat chyli się ku końcowi i gnoi wszystkich, (rozumiem, że namówili ją na ślub ale czy musiała się godzić i karać tak wszystkich? Bezsensu, podobnie jak teksty do siostry - przecież się uśmiecham itp) po czym nagle chce umrzeć (nie wstaje z łóżka), żeby ostatecznie wybudować szałas. Czy ty byś tak zrobił w świadomości nieuchronnego końca? Przypomnijcie sobie wszystkie filmy/seriale o ludziach chorych na nieuleczalną chorobę, na których padł wyrok. Fakt, jest różnica bo umrą tylko oni, a nie wszyscy, co nie zmienia moim zdaniem za bardzo istoty zachowania. Jedyną sensowną sceną w części weselnej jest zwyzywanie szefa i rzucenie pracy bo who cares skoro wszyscy zginą..
Nie wiem nawet jak opisać stosunek do obojga rodziców pośród wydarzeń, które bohaterka prokuruje. To już zupełny chaos i wykracza poza moje pojmowanie natury rzeczy.
Dla tych którzy oglądali Siódmą pieczęć Bergmana - zastanówcie się nad poetyką i metafizyką nieuchronności śmierci przedstawioną przez Szweda, a Tym co jest tutaj.
Część druga jest nieco lepsza (trzyma się choć trochę kupy), ale nie wzbudza w zasadzie żadnych kontrowersji, przez co jest po prostu nudna. Padają w niej debilne zdania o tym, ze świat jest zły i o liczbie fasolek, to jest po prostu beznadziejnie płytkie, nie pasuje zupełnie do stylistyk i tak kulejącej.
Na plus można uznać zachowanie i świetna minę Sutherlanda na fakt zawrócenia planety i odpowiedź Kirsten na plan siostry, która chciała napić się wina.
Od strony technicznej nie można się przyczepić. Stronę fizyczno-astronomiczną zupełnie pominę bo przecież nie o to w tym filmie chodzi.
Niezły pomysł, ale kompletnie spartaczony.
Mocno krytykujesz główną bohaterkę. Według mnie, po pierwsze, miała silną depresję. Nie znam się na tych tematach, ale gorzej jak ktoś kto powinien się znać, uważa że to nie jest żaden rodzaj depresji - marny to byłby doktor. Po drugie Justine miała beznadziejnych rodziców. Jej matka to kompletna porażka: psuje wesele swoją wredną gadką, nie potrafi porozmawiać z córką gdy ta ją o to prosi. Niewiele lepszy jest ojciec: nie potrafi nawet zostać z córką dzień dłużej, mimo że ta go usilnie o to prosi.
Z całym szacunkiem, ale: twoja wypowiedź jest z pogranicza "nie słuchajcie nikogo, bo to ja mam rację" - trochę nieładnie. Pamiętajmy, że to jest film fabularny - wizja jednostki - można się z nią nie zgadzać, ale naśmiewać się przy tym z ludzi, którzy chcą porozważać zachowania ludzkie w sytuacji, której, śmiem twierdzić, nikt nigdy nie doświadczył - to także trochę nietaktowne.
...może jesteś profesorem psychologii - może koś Ci dał prawo wywyższać się nad innych w tematach zachowań ludzkich, ale w tym przypadku wszystko sprowadza się do tego, że to jest film FABULARNY!!!! nie zaś poradnik psychologii lub tym podobne....
A co do interpretacji zachowań - uważasz, że każde zachowanie w określonej sytuacji jest logiczne (tak jak stwierdzasz)? nie trzeba być omnibusem, żeby wiedzieć, że nie ma dwóch identycznych sytuacji i nie ma dwóch identycznych umysłów - czym jest zatem logiczne zachowanie? - najbardziej prawdopodobnym - nie zaś jedynym, stuprocentowym do przewidzenia. Dodaj do tego sytuację, w której żaden człowiek nigdy się nie znalazł - i masz alibi reżysera na zastosowanie każdego rozwiązania, które mu się tylko wyśniło. Oczywiście, że może Ci się ono nie podobać, możesz je zjechać do dna, ale nie czepiaj się ludzi, którzy mają bardziej elastyczne umysły i próbują zrozumieć, a nie odrzucić, bo nie ma o tym mowy w żadnym podręczniku.
Pozdrawiam sympatyków Melancholii - jeśli ktoś nie oglądał: przygnębiający, ale nietuzinkowy...
Wydaje mi się, że zupełnie nie zrozumiałeś istoty tego filmu. Po prostu tego typu filmy są nie dla ciebie i pozwól innym na dowolną interpretację i zachwycanie się dziełami, jakie potrafią stworzyć tylko nieliczni.
Dokładnie, studium, ale studium depresji to był Antychryst, a ten film jest o czymś innym.
PerfectCircle, ale z Ciebie Matołek. No, taki Koziołek Matołek! Takie bzdury piszesz! Aż nie byłem w stanie tych Twoich bzdur do końca przeczytać. Skąd żeś się wziął, intelektualny Koziołku Matołku?
Tak na marginesie chciałbym kiedyś zobaczyć prawdziwie mądry film o tej tematyce. To znaczy zbliża się zagłada a następnie obserwujemy zachowania ludzi. Prawdziwe socjologiczne studium postaw w obliczu nieuchronnej śmierci. Coś jak skazaniec czekający na egzekucję, która ma nastąpić nazajutrz, ale w skali społecznej, ogólnoludzkiej, globalnej. Obserwacja postaw społecznych w tej krytycznej chwili.
Ludzie to zwierzęta świetnie się przystosowujące do najbardziej skrajnych warunków, to zwierzęta, które żywią się nadzieją. W najgorszym i najbardziej beznadziejnym momencie się tej nadziei nie wyzbywają, choćby poprzez odwoływania się do Boga czy innych elementów metafizycznych, nadprzyrodzonych albo transcendentalnych. W każdym razie kurczowo trzymają się nadziei do końca.
Dzisiaj totalna zagłada ludzkości w podobnych okolicznościach nie byłaby wcale taka oczywista. Technologicznie teoretycznie jesteśmy w stanie wysłać w przestrzeń kosmiczną statek bądź stacje kosmiczną, w której kilkoro astronautów mogłoby przeżyć kilkaset dni. A może więcej. Być może niedługo będziemy w stanie wysyłać w kosmos stacje naukowe samowystarczalne z samowystarczalną małą ekosferą. Testowano już tego rodzaju rozwiązania na Ziemi. Na razie raczkujemy w tej dziedzinie, ale za 30-40 lat, kto wie. Dlatego jeśli jakaś asteroida czy planetoida, albo kometa zamierza zniszczyć całą ludzkość to musi się pospieszyć, bo za kilkadziesiąt lat może już nie dać rady.
Polecam książkę "Ostatni brzeg", filmy też na jej podstawie powstały - katastrofa jest nuklearna, klimat gęsty, jeżące włos na głowie poczucie nieuniknionej śmierci - obecne, plus ludzkie postawy. ;)
No cóż, widocznie von Trier się myli.. Zadzwoń i mu powiedz, że nie ma racji nazywając tego filmu studium depresji ;) Takie głupoty gada w wywiadach.. ;)
Większej głupoty nie czytałam...
Od 2 lat choruję na depresję, jako poważną chorobę, a nie chwilowe załamanie, jak niektórzy myślą.
Oglądałam ten film parę razy i jestem w szoku, że można było to oddać tak dokładnie, zawsze myślałam, że tego przenieść w żaden sposób się nie da, trzeba poczuć.
Teraz zrozumiałam, że przekazać w sztuce można, jednak osoby, które nie miały styczności z tą chorobą w żaden sposób nie będą w stanie jej zrozumieć. Po prostu.
Ale przyznam, że studium samej depresji nie widzę, ja bym jednak powiedziała, że widać tu depresję maniakalną (Chad z szybką zmianą faz)
Ten film to kolejne rzygi Von Tiera proste konstrukcyjnie niczym Cep mozolne i przedłużane sceny po to, aby zastępy pseudo-inteligentów mogły zobaczyć cycki Kirsten na co poszła większa część budżetu. Póżniej dają 10/10 i dorabiają teorie do czegoś co jest proste i nie podlega żadnym teoriom i nazywają siebie lepszymi. Banda ćwierć mózgów x 1/4 Im głupszy i prostszy film tym więcej pół mózgów dorabia teorie, ale im bardziej złożony fabularnie półmózgi siedzą cicho. Pokażesz takim klamkę, którą ktoś otwiera drzwi to zastępy ćwierć mózgów zlecą się i dorobią milion teorii, a potem będą nazywać resztę gorszymi. Tak jest z całym filmowym szambem Von Tiera itp. rzygami dla ameb.
Wiem, że odkopuję post sprzed lat, ale muszę się z tobą nie zgodzić. Dzieła, a w szczególności niektórych autorów takich jak np von trier; mają to do siebie, że można (a czasem nawet trzeba) je interpretować na wiele sposobów, nawet jeśli to może być lub wydawać się bezsensowne, uciekając od interpretacji zasłaniamy sobie horyzonty i tracimy szansę na naukę myślenia i rozumowania we własny sposób, dlatego jeśli uważasz, że tu nie ma żadnego drugiego dna to jesteś w błędzie, bo to tylko twoja subiektywna i trochę ograniczająca cie ocena/opinia. Film oczywiście może ci się nie podobać, ale to nie znaczy, że nie może/niesie jakiegoś przesłania. Mi średnio przypadł do gustu przez wolną akcję i zbędne wg mnie sceny, ale coś z niego jestem w stanie wynieść, bo myślę, analizuję, interpretuję. Sądzę, że to chyba dobry odruch.