Film jest za bardzo przerysowany. Pseudoartystyczny wstęp, powolne narastanie napięcia,
które i tak nie może osiągnąć punktu kulminacyjnego bo zakończenie znamy już od
samego początku i ta paskudna przewidywalność i ślimacze tępo każdego ruchu. Jest to
pierwszy film w którym Dunst pokazała cyce zatem może stąd tak wysoka ocena filmu
(naciąga ją męska część widowni). Ja tego nie polecam.
Końcówką wypowiedzi sam dałeś świadectwo o sobie. Zgadzam się z tym, że film może nie trafić w czyjąś wrażliwość, a co za tym idzie nie podobać się, ale niekoniecznie trzeba w związku z tym obrażać wszystkich dookoła. Chociaż - moim zdaniem - tego, że film jest 'pseudoartystyczny' moim zdaniem nie można mu zarzucić. Poza tym, nie wydaje mi się, żeby był przerysowany, raczej nie wyolbrzymia (w każdym razie nie bardziej, niż wymagają tego środki artystyczne). A propos przewidywalności zakończenia i ślimaczego tępa - być może, ale chyba nie fabuła jako taka jest w filmach psychologicznych najważniejsza.
czy my oby mówimy o tym samym filmie? Zdaje mi się, że nikogo nie obraziłam tym co napisałam wcześniej... Denerwuje mnie, że skoro film nie przypadł mi do gustu to zaraz twierdzi się, że nie toleruję "ambitnego kina". To, że film ma w sobie długie przerwy, jest powolny w akcji i powoduje spływające łzy z naszych oczu jedynie poprzez, mimikę bohaterów, która daje sygnał do naszego mózgu, że dzieje się coś smutnego, lub, kiedy te łzy płyną przez usilne próby nie zamknięcia oczu by się nie zdrzemnąć nie oznacza, że jest to film ambitny i artystyczny. Jeżeli nie posiada ze sobą głębszej treści, albo z każdą kolejną sceną nie wnosi nic wartościowego, choć ma jakieś tam znikome prawdy, które same sobie dopowiadamy jest filmem wyraźnie stylizowanym. Uważam, że zarówno fabuła jak i sposób jej przedstawienia oraz kreacja postaci jest kiepska. Bo po co oglądać film, który wiesz jak się skończy? Czy normalni ludzie w obliczu końca świata nie chcieliby zasmakować życia zamiast siedzieć bezczynnie i się nad sobą użalać? Który z aktorów zasługuje na uznanie?
CZY NORMALNI LUDZIE - WIEDZĄC O BLISKIM KOŃCU ŚWIATA - POTRAFIĄ O TYM ZAPOMNIEĆ?
czy naprawdę jesteś tak naiwny /a, żeby wierzyć, iż mając w swojej podświadomości, w niezbywalnej perspektywie koniec świata (KONIEC ŚWIATA), byłbyś /byłabyś w stanie ( ot tak, po prostu) o tym zapomnieć i zacząć kosić trawę/słuchać Mozarta/pić wino/ skoczyć na bungee/ uprawiać seks? litości. jakkolwiek niełatwo powiedzieć, co by się w takiej robiło,dopóki się człowiek w niej nie znajdzie, to jedno wiadomo na pewno - nasz mózg pracowałby jako metronom, minutnik, licznik. Na niczym innym chyba, prócz rozpaczy, nie byłby w stanie zogniskować swojej uwagi, więc to jest NORMALNE zachowanie.
facet, który zjadł zęby na aktorstwie (niejaki de Niro, nie wiem, czy kojarzysz) przyznał Dunst Palme d'Or.tyle co do aktorstwa.
nie zauważyłam by ktoś kogokolwiek obrażał, a końcówka wypowiedzi badsugar jest jak najbardziej trafna. Film JEST przerysowany, przekombinowany, momentami mam wrażenie, że podczas kręcenia filmu zapomniano o przekazie, a skupiono się na tym jak sprawić, co zrobić by film był jeszcze bardziej "udziwniony". Ja rozumiem, że nie chodzi o to by w filmie wszystko podane było jak na tacy ale nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Pamiętam kiedy pierwszy raz zobaczyłam film "Obłęd". Ma on w sobie namiastkę "pomieszania z poplątaniem", a mimo to wspominam go jako bardzo dobry film. Tak, tak zaraz pewnie usłyszę, że tych dwóch filmów nie ma co porównywać itd... ale nie o to mi chodzi. Po prostu irytujące jest to, że jest niesamowicie dużo ludzi, którzy oglądają, zachwycają się bo to przecież teraz takie modne. Filmy ciężkie w przekazie, przerysowane tak, że już bardziej się nie da, stały się chorym wyznacznikiem inteligencji.W momencie kiedy ktoś krytykuje "Melancholię" momentalnie jest atakowany no bo PRZECIEŻ NIE WYPADA takiego arcydzieła oceniać w sposób negatywny. Teraz lepiej nie przyznawaj się, że lubisz dobrą komedię lub chociażby "Piratów z Ka...."! bo z góry wiadomo, że człowiek jest głupi. Przykre.
tak, zgadzam się z Tobą. Twój jednak post nie tłumaczy, tak jak zdecydowana większość komentarzy sceptyków, dlaczego ten film im się nie podoba. piszesz o pewnym procesie, który nawet jeżeli faktycznie zachodzi, to mało (nic?) wnosi do dyskusji o samym filmie.
powiedz,dlaczego film Ci się nie podoba, podyskutujemy. entuzjaści lepiej argumentują na tym forum, jestem (śledzę...) tu od chwili, gdy było tu dwadzieściaparę komentarzy, wierz mi. ale to nie jeszcze nic nie znaczy, możesz to zmienić.
Tylko napisz o filmie, nie o ludziach go oceniających.
nie odczuwam potrzeby powtarzania się. Pierwsza część mojej poprzedniej wypowiedzi tłumaczy dlaczego film nie przypadł mi do gustu.
pozdrawiam:)
Nie, no faktem jest że pokazała ciało :) Wpływu na film to nie ma, a raczej nie sądzę, że oceny skoczyły bo ktoś obejrzał piersi :P No chyba że widz był w wieku przedpoborowym z wysypem krostów :P
A mimo wszystko, mimo ślamazarności, oglądałem w napięciu. Trochę chaotyczne, ale za to "ludzkie". Kilka wątków (np. choroba psychiczna (?) ) bohaterki do wyjaśnienia. Oddawanie się planecie (opalanie) trochę udziwnione. Mimo wszystko warto, aby poobserwować zachowania. Kilka przerysowanych i nazbyt komicznych postaci, jakby nie pasujących do filmu. Warto zerknąć, ot tak - dla siebie - do przemyśleń. Jak ja bym się zachował? Nie nastraja do takich pytań, bardziej po filmie myślałem "jak to możliwe, że wszystko nie zwariowało przy obecności takiej planety w niewielkiej odległości od Ziemi". Grad? co za bzdura, raczej tsunami.
Jakby nie patrzeć to jest sci-fi wiec prawa fizyki nie do konca musza tu dzialac jak w rzeczywistosci ;) Chociaz i tak plus za 'kradzież' atmosfery. A co do choroby bohaterki to nie rozumiem co tam jest do wyjasnienia. Bynajmniej to nie atak na Ciebie tylko po prostu nie wiem co masz na mysli ;)
Ja bym to "jasnowidztwo" ukazał nieco wcześniej, chociaż może wtedy jej zachowanie nie byłoby aż tak niewyjaśnialne :)
Dokładnie tak! Wczoraj byłem w kinie. Czy żałuję? Nie. Dlaczego? Bo wcześniej nie widziałem żadnego filmu Triera i chciałem sobie wyrobić opinię.
Kiedyś Jeremy Clarkson napisał w jednej ze swoich książek, że jeśli chce się sprzedać coś zupełnie zwykłego, to należy to oddać Duńczykom, oni to ozdobią cekinami i sprzedadzą za 30-krotność właściwej wartości. Na przykład dał swój telefon marki Bang&Olufsen, który jest tylko nieco ładniejszym Samsungiem, kosztującym 30 razy więcej niż powinien. Czemu o tym piszę? Bo taki właśnie jest ten film.
Słowem - spodziewałem się czegoś duuużo głębszego i ogólnie lepiej wykonanego. Ten film jest wg mnie, zlepkiem niezłego pomysłu - czyli pokazania ludzkich postaw w aspekcie zbliżającej się, nieuchronnej apokalipsy, niezbyt porywającej gry aktorskiej (Dunst), marnego scenariusza, efekciarstwa, dłużyzn i plastikowych postaci.
Scenariusz i reżyseria tanie, jak barszcz.
1. W jaki sposób człowiek o takiej psychice, jak Justine jest w stanie osiągnąć jakikolwiek sukces zawodowy, gdy nie potrafi bez obciachu zachowywać się dłużej niż 5 minut.
2. Co mają oznaczać te sceny, jak seks na polu golfowym i opalanie? Jak dla mnie to jest zwykłe efekciarstwo, nic więcej, szczególnie ta druga scena. Naprawdę nie mniej banalne by było, gdyby Claire po przedarciu się przez krzaki zobaczyła jednorożca, a co, gorsza nawet i nosorożca ;) . Jak dla mnie masakra.
3. Skąd te nagłe zmiany nastrojów Justine? Najpierw szczęście, później szybkie przejście do zadumy, zagubienia, następnie szaleństwo i depresja. I to wszystko w jedną noc.
4. Postacie są nastawione na jeden typ emocji, albo raczej pokazania przejścia z jednego typu postawy w drugi. I tak, Justine z totalnej depresji (akurat całkiem nieźle pokazane, za to duży plus) w cynicznego pragmatyka, a Claire z rozsądnej perfekcjonistki w zagubioną i przestraszoną panikarę. O ile to drugie jest wg mnie całkiem dobrze pokazane, to zupełnie do mnie nie trafia. To pierwsze, jest tak szybkie i amerykańskie, że zaskoczeniem by nie było, gdyby na koniec Justine uratowała świat przed zagładą. Ehhh
5. Kolejny element scenariusza. Skoro na przyjęciu John i Claire tak ciągle powtarzają, że wstyd, że obciach, to czy nie jest obciachem wywalenie bagaży swojej teściowej przed dom pełen gości? Sam się podczas oglądania tej sceny zastanawiałem, co on ma zamiar z tymi bagażami zrobić, a on je po prostu wywalił.
6. Sceneria i zachowanie jest strasznie sztuczne i nieludzkie, jak dla mnie. Ludzie nie mają za dużo emocji. Pokazanie śniadania i zbierania owoców z krzaków, to nie jest wyczerpująca relacja z ludzkich zachowań dnia codziennego. Jazda konna i pokazywanie za każdym razem zbliżającej się planety, też trąci najbardziej oklepanymi standardami amerykańskich filmów.
7. Dłużyzny, niestety nie pozwoliły mi się dobrze wczuć. Akcja jest tak ślamazarna, a zdaje mi się, że wiem, co autor miał na myśli, czyli pokazanie długości upływających godzin w obliczu zbliżającej się zagłady, ale było to wg mnie nieco nieudolne. Można było pokazać trochę więcej ludzkości, nie wiem, przygotowani śniadania, układania do snu, pobudek, a tak - nudy i dłużyzny.
Poza tym, jakby ktoś chciał mi napisać, to mam pytanie. Jaki ma przekaz ten film? O co chodzi w sumie, bo czuję się po nim tak samo mało wzbogacony, jak po Ciekawym przypadku Benjamina Buttona. Po prostu nic.
Jakkolwiek podpisalałabym się pod tym co piszecie, to muszę przyznać, że ten film od samego początku mnie porwał, a tego oczekuję od dobrego kina. Byłam na tym filmie w ramach NH parę dni temu i mimo że widzialam póżniej jeszcze inne filmy, ten obraz został w mojej glowie i ciągle wracam myślami do Melancholii. NIe potrafię znależć odpowiedzi, jak ja bym się zachowywała w imię UTRATY WSZYSTKIEGO.
Po przeczytaniu tych niepochlebnych opinii, ostatecznie zgadzam się, że momentami akcja była trochę powolna, ale bez przesady, żeby zarzucać filmowi pseudoartyzm.
@borsooq Wiele zarzutów wyjaśnia fakt PRAWDZIWEJ choroby psychicznej Justine. Tak to, że osiągnęła sukces, bo przechodziła fazę, w której umiała pracować, jak i zmiany nastroju w ciągu jednej nocy. A może zresztą to nie były zmiany nastroju? Na początku raczej po prostu wbrew sobie starała się być pogodna. Nie udało się. Pierwsza część filmu, wyjaśnia choćby po części i chorobę Justine, i lęki Claire (wątpię, by miały szczęśliwe dzieciństwo z niepoważnym ojcem i bezwzględną matką). Ale zanim totalnie zniechęcisz się do Von Triera, obejrzyj chociaż kawałek "Dogville" (kawałek, bo jeszcze dłuższe, więc nie wiem, czy dasz radę cały. ale warto, według mnie).
Moim zdaniem, "Melancholia" to rewelacyjne studium depresji, a koniec świata odczytuję jako symbol śmierci ogólnie. Choć mam ledwo 20 lat, to od kiedy w piątek obejrzałam ten film, nie mogę spać, bo zastanawiam się, czy moja egzystencja ma jakikolwiek sens i jak zareaguję na prawdziwą bliskość mojej śmierci. "Melancholia" obudziła we mnie nastoletnie depresyjne myśli, ale z drugiej strony pobudziła do tego, by sprawiać, by moje życie było coraz lepsze. Dopóki trwa.
Ale jak ktoś uważa, że to nudne i pseudoartystyczne, to i po moim poście zapewne nie zmieni zdania, tak jak mnie pewnie nikt nie przekona o mądrości innych filmów, które ktoś uznaje za arcydzieła. Są gusta i guściki.
Pisząc o "powolnym narastaniu napięcia,
które i tak nie może osiągnąć punktu kulminacyjnego bo zakończenie znamy już od
samego początku" pokazujesz, że w ogóle nie zrozumiałaś tego filmu. To nie jest katastroficzny film akcji w stylu "2012", a motyw końca świata ma tu znaczenie czysto symboliczne. Reżyser musiał zdradzić zakończenie, żeby dla widza jasne były motywacje bohaterów. To jest film o ludzkich uczuciach i o depresji i właśnie te codzienne czynności, "ślimacze ruchy" stanowią treść tego filmu. Zarzucasz twórcy pseudo-artyzm i nie da się ukryć - w filmie jest pełno kiczu. Jednak zapewniam Cię, że w przypadku Larsa von Triera jest to kicz w pełni świadomy i stanowi on po prostu jeszcze jeden środek artystyczny. Gdyby ktokolwiek inny pokazał smutek, jako gniecenie świata przez olbrzymią planetę o nazwie Melancholia, to byłby śmieszny. Ale von Trier nie.