Najlepszy, najoryginalniejszy i niepowtarzalny film Christophera Nolana. Guy Pearce zagrał tutaj rewelacyjnie i twierdzę, że to najlepsza jego rola. John Edward "Teddy" Gammell grany przez Joego Pantoliano, który to pieszczotliwie nazywał głównego bohatera "Lenny!" w swojej natarczywości był genialny i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny mógł zrobić to lepiej od niego. Bardzo mi się podobała niecodzienna konwencja i fabuła filmu: w kolorze oraz czerni i bieli. Kolorowe sceny (tym sposobem odwrotna kolejność zdarzeń z życia głównego bohatera jest pokazana widzowi obcującemu z tym dziełem sztuki), a czerń i biel to tatuowanie sobie faktów, które grożą zapomnieniem przez Leonarda Shelby’ego po upływie 15 minut. I właśnie wtedy sobie przypomina o Sammym Jenkinsie, który to miał współudział w zamordowaniu żony głównego bohatera. Bardzo współczułem głównemu bohaterowi tego, że jego żona została zamordowana i życie tak mu się pokomplikowało, że nawet u boku Natalie granej przez Carrie Anne-Moss nic nie było w stanie tego zmienić. Mi się wydaje, że Christopher Nolan już nic lepszego niżeli "Memento" nie nakręcił – co prawda kilka razy obejrzałem jego fajną "Incepcję", ale "Memento" jest moim zdaniem jeszcze lepsze. Tylko, że ta oryginalność nie każdemu może przypaść do gustu. Mi przypadła, bo stopniowo się do niej przekonywałem i w końcu obejrzałem tą perełkę w całości.
P.S.: Okazało się, że w 2000 roku Nolan postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i nakręcił dzieło swojego życia - i nie ma mowy, żeby "Mroczny rycerz" czy "Oppenheimer" były od tego lepsze.