To nie jest moim zdaniem film o toksycznej męskości. To film o toksycznym poczuciu winy. Niczym nie uzasadnionym, a zjadającym cię od środka, uniemożliwiającym normalne funkcjonowanie, chociaż nie zrobiłaś nic złego. I płeć nie ma tu nic do rzeczy. Gdyby to był firm o facecie przeżywającym to samo w kobiecym towarzystwie, to byłoby to równie dobre i prawdziwe. I jeszcze ten happy end wyzwolenia się. Jestem poruszony. Perfekcyjnym obrazem, rewelacyjnym aktorstwem, grozą nastroju, przemyślanym dawkowaniem napięcia i przekazem, który dojrzewał w moje głowie jeszcze wile godzin po seansie.
Tylko czy w zachodniej kulturze film o facecie przeżywającym to samo w kobiecym towarzystwie nie byłby zbyt odrealniony? :)
Gdyby rzeczywiście tak było, to byłby to dużo lepszy film. Niestety film ten nie pokazał mężczyzn, jako ciągle osadzanych o bycie tymi złymi, mimo że w rzeczywistości tak nie jest. Pokazano ich po raz kolejnych jako winnych całego zła na świecie. Jak to oni krzywdzą te biedne kobiety. I oczywiście do tego ksiądz szowinista XDDDD
No cóż, co człowiek, to inny odbiór. I dobrze. Bo dobra sztuka polega między innymi na tym, że jest nieoczywista. A to że pokazani w filmie mężczyźni są źli, to nie znaczy, że wszyscy mężczyźni są źli. To tylko punk widzenia twórcy.
No cóż, taki przekaz w mediach i literaturze/sztuce funkcjonuje od zawsze i nikt się temu nie sprzeciwia - nawet sami mężczyźni.
Wystarczy włączyć radio i wysłuchac tekstów kilku piosenek nastepujących po sobie. Zauwazycie wyraxny podział:
- mężczyźni spiewają o tym, jakie kobiety są wspaniałe
- kobiety śpiewają negatywne teksty o mężczyznach
I taki podział nie wzbudza niczyjego sprzeciwu,.
Sprzeciw wzbudza, gdy powiesz na jakąś kobietę "fotograf" a nie "fotografka". Zaraz jest święte oburzenie w całej Polsce, jak to ktoś tam znowu "obraził kobiety".
Więc faceci sami są sobie winni, że zgadzają się na taki stan rzeczy.