Konwencja, która daje pole do wspaniałego popisu. A oglądamy niestety taki sobie filmik. Jedną z parek "ufaszyzowano" w najbardziej płytki i toporny ze sposobów. W pijanym widzie artykułują naprędce w przypadkowej kolejności wszystkie możliwe slogany o żydach, smugach chemicznych, arabusach, chinolach, ciapatych, ruskich, uchodźcach, szczepionkach, autyźmie, pedalstwie, polskim narodzie, promieniujących masztach rakotwórczych, lewackich elitach, opłaconych naukowcach, Billu Gates'ie i pandemii, katastrofie klimatycznej, pseudonaukowcach. Słyszymy też o czynieniu sobie ziemi poddanej i imionach wystarczająco katolickich. Niemal wszystko wypluwane z ust bez dialogów, argumentacji czy jakkolwiek obranego porządku myśli. Bez wątpienia przy przeciętnym świątecznym stole da się usłyszeć ciekawsze rozmowy, w dużo lepszy sposób zarysowujące różnice światopoglądowe czy mentalnościowe.
Niestety film ogląda się tak, jakby scenarzysta pisał go na kolanie, bo miał być na wczoraj. Od strony aktorskiej jest jak najbardziej w porządku, ale sztuką jest stworzenie filmu, w którym atmosfera gęstnieje powoli, a każdy gest i wymiana zdań coraz bardziej ją nakręcają. Tu wszystko nie tyle podane jest na tacy, co po prostu wylane nagle na widza. Nawet ostatni kluczowy wątek, choć już znacznie lepiej poprowadzony, nie dostarcza nam stosownej dawki dramatyzmu. Ten film dało się zrobić znacznie lepiej. Zwłaszcza, że nie trzeba tu nawet zbyt wiele wymyślać. Wystarczy rozejrzeć się wkoło i posłuchać ludzi.