Phantom Killer powraca. Siedemdziesiąt lat po krwawych wydarzeniach, które wstrząsnęły Texarkaną, miasto jeszcze raz wstrzymuje oddech. Zatytułowany identycznie, jak głośny film Charlesa B. Pierce'a z 1976 roku, sequel/remake Alfonso Gomeza-Rejona spotkał się z przychylnym odbiorem ze strony krytyki i publiczności złożonej z entuzjastów filmowego horroru, udowadniając, że gatunek slashera wciąż ma się dobrze. Czy aby jednak na pewno? Początek jest wielce obiecujący: ciekawe kadry, oświetlenie, zagrywki montażowe obiecują krwawy renesans nurtu w duchu postmodernizmu. Niestety, w miarę rozwoju akcji, jasne staje się, że twórcy do zaoferowania mają niewiele ponad efektowne "błyskotki". Podążając za nieciekawą, wycofaną bohaterką, poznajemy losy miasteczka na granicy Teksasu z Arkansas po wydarzeniach przedstawionych w pierwszym "Town That Dreaded Sundown". Jest tajemnica, są młodzieńcze miłostki i okrutne mordy, ale wszystko do tego stopnia wtórne, że szybko zaczyna nużyć. Koniec końców, obietnica świeżego podejścia do ogranej konwencji (o ile w ogóle jest to jeszcze możliwe), pozostaje niespełniona i po raz n-ty dostajemy kopię cravenowskiego "Krzyku", zarówno w przenośni, jak i w sensie dosłownym. Od strony realizacyjnej, obraz Rejona zasługuje na uznanie, brak szczątkowej choćby oryginalności w obrębie treści skazuje go jednak na zapomnienie. Czy ktoś pamięta dziś o takich tytułach, jak "Koszmar minionego lata" lub "Walentynki"? Nieliczni, tak jak nieliczni jedynie, będą w stanie za parę lat przywołać w swej pamięci omawianą tutaj pozycję.