Fantazja autorów tego animowanego musicalu w wymyślaniu wulgaryzmów jest imponująca. Wykazali się tu większym kunsztem niż Tarantino w Pulp Fiction. Film kojarzył mi się trochę z Monty Pytonem (tymi animacjami jak z wycinanek). Mam kilka "ale" do filmu. Np. co twórcom dzieła zrobił Gandhi, że umieścili go w piekle (dla postmodernistycznych jaj?) Tłumaczenie ok. poza małym "ale" - po co zastępować łyżwiarza Briana Boitano [piszę fonetycznie] piłkarzem Bońkiem. Przy okazji widać że autorzy "Miasteczka" mają swoje sympatie i antypatie, np. nie lubią Winony Rider, klanu Baldwinów i Arquettów. Poza tym film traktuje o wolności słowa, jako wartości ważniejszej niż chronienie dzieciaków przed wyrazami.
PS
Trochę czułem się nieswojo oglądając ten film w towarzystwie przeważnie małoletniej młodzieży. Rodzice tych dzieci mogliby się bardziej interesować co oglądają ich latorośle, żeby .... później nie wszczynać wojny z Kanadą.