Mieszane odczucia. Film nie ustrzegł się niestety charakterystycznego dla tego rodzaju produkcji narodowo - wzniosłego zacięcia, nutek fałszu, co przejawia się przede wszystkim w wizerunku ekranowych Chińczyków i Japończyków. Pomijając przekonująco zagraną postać głównego bohatera, na którego nieoczekiwanie wyrasta japoński żołnierz, jest czarno - biało nie tylko pod względem użytych kolorów. I o ile czerń (Japończyków) nie przeszkadza, bo jednak nierozsądnie byłoby w przypadku historii zbiorowych gwałtów i mordów dopominać się o jakiekolwiek "racje" tej złej strony, o tyle biel (Chińczyków) z czasem zaczyna co nieco drażnić. Wszyscy tacy skorzy do poświęceń. Oczywiście nietrudno to zrozumieć, mieszkańcy Nanking są w Chinach narodowymi męczennikami, a jak wiadomo tacy z krwi i kości zbudowani nie są, niemniej jednak, zwłaszcza widzowi z zewnątrz może to przeszkadzać. Mnie przeszkadzało. Tym bardziej, że dość często odnosiłem wrażenie, że Chuan Lu wolałby zrobić ten film inaczej niż wolno było. Sporo tu naprawdę bardzo dobrych scen, w których bezsilność i tragedia ofiar uderza najmocniej - surowych, mocnych, ale bez wspomagaczy w rodzaju podniosłej muzyki i dzielnie znoszących swój los jednostek, scen, przypominających, że to ten sam pan, który wyreżyserował 'Górski patrol'. Do tego całość robi duże wrażenie pod względem wizualnym: dzięki świetnym zdjęciom, scenografii (a i o bardzo dobrze zainscenizowanych scenach grupowych warto przy okazji plusów wspomnieć) filmowe Nanking nabiera cech wręcz apokaliptycznych (albo postapokaliptycznych jak kto woli)- piekło na ziemi. Już choćby dla kilku początkowych sekwencji warto było 'City of Life and Death' obejrzeć.
Nie do końca się zgadzam. Trudno w takim filmie zaznaczyć negatywne cechy ofiarom. A jednak Chińczycy wcale nie są tacy wybieleni.
Cała chińska wierchuszka daje nogę. Również większość żołnierzy ucieka lub się chowa, tylko niektórzy walczą.
Tang na koniec się poświęca, ale wcześniej zdradza i kabluje Japończykom - dziesiątki rannych rodaków wymordowanych w zamian za złudną, jak się okazuje, szansę przetrwania swojej rodziny.
Rzeczywiście parę scen trąci nieco fałszem - np. setka dziewczyn zgłaszających się do burdelu. Ale i tak zaskakująco niewiele tu patosu
Film zdecydowanie nakręcony z dużym rozmachem, generalnie technicznie bardzo dobry. Koncepcja czarno białego obrazu wojny jak najbardziej trafiona.
Każdy element filmu ma tylko jeden cel, wywołać w widzu poczucie współczucia lub wzbudzić uczucia patriotyczne.
Reżyser robi to tak ostentacyjnie i bezpośrednio ze wręcz karykaturalnie, tworzy groteskowe postacie i sceny. Prostytutka która kierowana patriotyzmem nie chce się oddawać Japończykom ale ostatecznie odda się im dobrowolnie w zamian za jedzenie dla dzieci...
Sceny masowych mordów gdzie Chińczycy giną z podniesiona głową i z piosenką na ustach...
Wszyscy Chińczycy w tym filmie są dobrzy, i nawet w obliczu śmierci kierują się jedynie dobrem innych. Nie widziałem ani jedno aktu agresji w stosunku do wroga. Biedni uciemiężeni męczennicy ale do końca patrioci całym sercem! Krótko mówiąc postacie są pozbawione ludzkich odruchów, co sprawia że w moich oczach tracą całkowicie autentyczność.
A no i nazista czyli dobry duszek :/
Film propagandowy, sam patos i hipokryzja, jest zwykłą manipulacją na widzu!
Nie mogę się z Tobą zgodzić, pomimo barw filmu, postacie nie są czarno-białe ;) Mamy Japończyka-sadyste, który lubuje sięw zabijaniu ,ale mamy także zwykłego żołnierza, postać rzuconą tam wbrew swojej woli i zmuszona do uczestnictwa w tej rzezi, bo czym że jest sprzeciw jednego nic nie znaczącego człowieka, przy takiej ilości zła, gdzie gineły miliony, mamy także kolaborujących Chińczyków.
Co do scen masowych mordów i śpiewów...nasi jak ich Niemcy rozstrzeliwali, to mieli w zwyczaju śpiewać "Rote". Co do aktów agresji...mamy grupe żołnierzy, którzy walczą, skądinąd świetna scena batalistyczna, mamy tam jednego wyróżniającego się męstwem żołnierza, ale co on jeden może zmienić? Rząd i dowództwo dało noge i zostawił żołnierzy i cywili samych sobie, nie przypomina to Szosy Zaleszczykowskiej? ;>
Co do prostytutki....hmmm, to co robili z tamtymi kobietami nie miało wiele wspólnego z prostytucją, setka facetów dziennie bez jedzenia i opieki lekarskiej skutkowała kolejnymi zapełnionymi wozami w drodze do masowego grobu.
Co do nazisty, jest to postac HISTORYCZNA i niezwykle tragiczna, bo jak się może czuć człowiek, który poświecił swoje życie pomocy innym, a sam reprezentuje państwo które za cel istnienia postawiło sobie zabijanie ludzi na skale przemysłową...ale on jeszcze nie wie co nastąpi kilka lat później... Ja osobiście czułem dyskomfort, szok, zmieszanie, współczucie gdy widziałem tego ambasadora, który tworzy enklawe bezpieczeństwa pod łopotającą swastyką.
Ja filmowi dałem 9, tak ja kwe wszystkich innych historycznych filmach chińskich, brak nachalnego patosu, w przeciwieństwie do historycznych filmów made in USA niema na końcu łopotającej flagi i przemówienia o równości i demokracji, ani w przypadku większości filmów radzieckich usilnego wmówienia mi w każdym dialogu, że komunizm to, komunizm tamto, a porażki nie są wynikiem błędów, tylko niezwykle genialnej strategii... W filmach chińskich mamy śmierć i tragedie, która nic nie znaczy, a pomimo to ludzie dalej są ludźmi...
Polecam filmy z kraju środka, z roku na rok wychodzi im coraz lepiej, coraz mniej dłużyzn, coraz lepsze efekty, mówie oczywiście o filmach rozrywkowych ;)
Co do dobrego japończyka to uważam że reżyser wprowadził tą postać w celu wzmocnienia kontrastu między dobrem a złem, świetnie to widać na końcu filmu.
W senach masowych mordów nie chodzi tylko o śpiew choć oczywiście pośrednio też... z jednej strony całość to taka pięknie wymalowana laurka (jak i cały film) ale z drugiej strony postacie są sztuczne.
Historia prostytutki... hmmm, nie chodzi mi tu tylko o sceny masowych gwałtów lecz o konkretny epizod z prostytutką.
Co do niemca z mojej strony był to tylko kąśliwy komentarz :)
Nie zagłębiając się już w w szczegóły, nie kupuje sposobu w jaki ta historia została opowiedziana.
Generalnie film odebraliśmy skrajnie inaczej i nie widzę w tym nic złego natomiast zastanawia mnie jedno... jasno wynika z twojej wypowiedzi że jesteś wyczulony na patos w filmach made in USA ale ten film zdecydowanie dorównuje im pod tym względem albo nawet je bije.
Co sprawia że np. Pearl Harbor jest gó******m filmem a ten jest dobry?
hmmm myślę, że Pearl Harbor jest przykładem filmu wojennego na który można pójść z dziewczyną ;) ;) to tak pół-żartem, pół-serio ;) a kwestia patosu w filmach to temat na ciekawą, długą dyskusje i nie jedno opracowanie akademickie. Chodzi o kwestie przekazywania pozytywnych wartości jak honor, miłość do ojczyzny itp., może to być nachalna i rzucające się w oczy jak patos w "Dniu Niepodległości" albo "Szeregowcu Ryanie", co mnie razi, bo dla mnie nieróżni się wiele od tego patosu z filmu "Osvobodienie", rozumiesz, jest nachalne i tandetne, nie lubie tego ale nie skreślam całych filmów. Wymienione 3 filmu lubie, uważam, że każdy z nich coś wniósł i zostawił, ale ten ów patos jest dla mnie rażący i jest minusem.
W "Mieście życia i śmierci..." jest to zrobione inteligentniej, niema powiewającej czerwonej flagi z wzruszającą muzyką na koniec filmu, niema prezydenta z dumną i naiwną przemową, niema prymitywnej propagandy jak w filmach zza Bugu. Jest to gładsze i co ważne, pozwala z ich historii czerpać wartości.
Nie jestem fanatykiem tego filmu, nie uważam go za arcydzieło, ale jest bardzo dobry, u mnie leży na tej samej półce co "Idź i patrz", "Róża" czy "Na zachodzie bez zmian", czyli półce z gorzkimi filmami anty-wojennymi. ;) Co nie znaczy, że półka filmy wojenne-akcji i wojenne-rozrywkowe jest gorsza, jest inna.
Dzięki, za dyskusje, trudno czasem na tym forum o konstruktywną wymianę zdań ;)
Oczywiście masz racje pojęcie patosu jest bardzo złożone i reprezentuje pozytywne cechy. Lecz same wzniosłe sceny nie wystarczą na dobry film, zresztą patos nie jest największą wadą „Miasta Życia i Śmierci”.
Rozumiem że porównujesz tylko w kategorii patosu „Dzień Niepodległości” i „Szeregowca Rayana” ale i tak nie chciałbym się odnosić do tego porównania :)
Amerykanie uwielbiają lukrować patosem ale są wyjątki takie jak np. „Czas Apokalipsy”
„Róży” jeszcze nie widziałem, a „Idz i Patrz” uważam za jeden z najlepszych filmów wojennych.
Myślę że nie lubisz wizji romantycznej wojny ( i bardzo słusznie), ale naturalistyczne pokazanie tematu samo w sobie nie czyni filmu dobrym...
Masz rację, film jest ubarwiony postawami patriotycznymi (można powiedzieć nawet, że propagandowy bo przecież został nakręcony przez chińczyków). Film jednak jest dość wierny rzeczywistym wydarzeniom jakie miały miejsce w Nankine (http://niniwa2.cba.pl/rzez_w_nankinie.htm) w przeciwieństwie np. do "zamerykanizowanej" wersji Flowers of War.