Humor czysto infantylny w możliwie najnegatywniejszym tego słowa znaczeniu. Tj. gagi opiewające czasy Kojota co zapominał o tym, że skończył mu się grunt pod stopami i porozumiewawczo patrzy na widza po czym spada. Z tym, że jest tu jeszcze niesmaczna domieszka dziwnej fizyczności, która mogłaby być usprawiedliwiona gdyby standard żartu trafiałby do dojrzalszej widowni. Niestety z tego co mi podano wnioskuję, że głównie chodziło tu o target dziecięcy, także łapanie za poślady etc nie są moim zdaniem za bardzo na miejscu. Bogiem a prawdą, gdyby nie ten powiew vintage'u to nie wiem, czy wytrwałbym do końca, bo to jedyna rodzyneczka w tym cieście goryczy - bondowska Anglia lat sześćdziesiątych jest jak najbardziej na miejscu, podobnie dobór muzyki (ale również nie zawsze). Ogółem no boli troszkę ten miliardowy boxoffice, ale to nie moja sprawa