Na początku chciałem zaznaczyć: komentarz jest adresowany raczej do ludzi, którzy już film widzieli. Nie jest moją intencją zniechęcać kogokolwiek do pójścia do kina.
MI:1 mogła się podobać: dobre pomysły, ciekawa intryga, wszystko nieźle nakręcone z przyzwoitym aktorstwem . Tym bardziej rzutuje to na rozczarowanie, jakie przynosi mi MI:2.
Reżyser
Dla mnie to nie jest film Johna Woo. Porównując jego poprzednie obrazy (ostatnio - "Bez twarzy") z MI:2 wyraźnie widać, że mistrz kina akcji był przytłamszony. Rzuca się w oczy, kto rządził na planie (Cruise production) - z warsztatu Woo pozostało tylko kilka zwolnień kamery (zresztą w nieodpowiednich momentach i zbyt często wykorzystywanych) oraz sceny z gołębiami. Szkoda, bo jestem przekonany, że gdyby Cruise dał Woo większą swobodę, film miałby zupełnie inny charakter.
Team
W MI:1 ekipę ztanowili agenci wywiadu - zespół inteligentnych profesjonalistów, z których każdy mógł prowadzić własną grę i doskonale znał się na tym co robił. W MI:2 zespół stanowią: głupkowaty pilot helikoptera, rozedrgany z nerwów komputerowiec, lekko zdzirowata panienka no i oczywiście Ethan Hunt. Ethan w jedynce był mistrzem w swoim fachu - pewnym siebie profesjonalistą, który potrafił trzymać ręce na wodzy, a gdy się wkurzył - zaczynało się robić ciekawie ("jeszcze nie widzieliście mnie wkurzonego"). W dwójce widzimy niezdecydowanego faceta, pełnego wątpliwości i wyrzutów sumienia. Podejmowanie decyzji przychodzi mu z bólem i jest zawsze poprzedzone kilkoma ujęciami gry uczuć na twarzy. Dochodzi do tego, że zadajemy sobie pytanie: co się z tym gościem stało?
Muzyka
Ogólnie jest to mocna strona filmu - niestety jednak uważam, że główny kawałek jest nadużywany. W MI:1 odegrany został dopiero, gdy ekipa ruszyła na budynek CIA i tu czuło się klimat - w MI:2 odgrywany jest co chwilę, przez co traci swój charakterek - np. pojawia się w momencie, gdy przylatują członkowie zespołu Ethana. Przecież ich jeszcze nie znamy, a już muzyka sugeruje, że przyleciała mocna ekipa - po czym następuje zwolnienie akcji, bohaterowie siadają w domku na pustyni i gadają. Ech...
Akcja
No właśnie - za dużo momentów przegadanych. Gadają i gadają - a najgorsze jest to, że nie o rzeczach szczególnie istotnych dla akcji. w MI:1 każde słowo było istotne - i żeby nadążyć trzeba było się nieźle skupić (przynajmniej za pierwszym razem :). W MI:2 nie szanuje się słowa - stąd też film jest stosunkowo długi.
Drugi nadużywany element (będący zresztą podstawą zwrotów akcji) to maski znane już z jedynki. w pewnym momencie zaczyna się to stawaćnudne. Wiadomo kto ma jaką gembę (gębę?) założoną i kiedu ją zdejmie - zero zaskoczenia.
Zapożyczenia są bardzo wyraźne - sceny pościgów samochodowych to przecież nic innego jak Bond (James Bond ;), skradanie się hunta w korytarzach wyraźnie wzorowane jest na Wejściu Smoka. Natomiast charakterystyczne ciosy i chwyty w scenach walk wręcz zapożyczone zostały ewidentnie z gry Tekken 3 na Playstation.
Zły
niestety, bardzo wyraźnie nakreślona została postać głównego oponenta. Najgorsze, że popadnięto w sztampę - zrobiono Złego Złym już na samym początku. Pamiętacie MI:1 - do końca nie wiadomo kto był kim, co i dlaczego. Tutaj postać jest bardzo wyraźna - jest to lekko sadystyczny, mściwy i pazerny koleś, który na dodatek współpracuje ze swoimi ludźmi metodami tyrana. Nie lubimy go już od samego początku.
Ostatnia refleksja - ten film nie powinien nazywać się MI:2. Jest to przeciętny film akcji, który równie dobrze (a nawet i lepiej dlaniego) mógłby pozostać bez związku z poprzednią częścią - wystarczyłoby przecież zmienić i tytuł na np. "Chimera" i nazwisko głównego bohatera. Nazwanie filmu MI: znacznie podnosi poprzeczkę oczekiwań - sugeruje, że akcja będzie miała charakter poprzedniego filmu - stąd też włąśnie rodzą się wątpliwości, porównania i, co za tym idzie, rozczarowania.