W każdym bądź razie, jeśli oczekujesz filmu ambitnego, niestereotypowego, dobrze
zgranego aktorsko, który w dodatku będzie w stanie nie raz cię zaskoczyć i być może
jeszcze rozbawić, to kurde zrób wszystko, dosłownie wszystko tylko tego nie oglądaj.
Zacznę od fabuły. Osobiście podejrzewam, że stworzyło ją kilku konkretnie nawalonych
fanów Jamesa Bonda i pierwszej części MI.
Jest 'Doktor Zło' (nawiasem mówiąc jedyny aktor, którego szanuje, z całej tej obsady),
jest nieodłączny Tom Cruise i jest masa przeróżnych gadżetów, upchanych tak gęsto,
żeby tylko odwrócić uwagę od wszystkiego innego... Właściwie to znalazłem jeden
powód, żeby ten film obejrzeć. Warto zobaczyć te wszystkie 'wynalazki' i 'nowinki
techniczne'. I tak naprawdę, to na tym koniec.
Całą intryga została stworzona mniej więcej na poziomie Smerfów, a szczerze
powiedziawszy to przygody niebieskich stworków, bywają miejscami bardziej
zaskakujące. Gra aktorska ma tyle samo wspólnego, co szanse Polaków na godne i
dostatnie życie - innymi słowy nie istnieje.
Postanowiłem zrobić krok naprzód i tym razem zapytam. Czy wam również zdarzyło się
usłyszeć żart Strasburgera, który był o niebo, a właściwie, to o cały krąg piekła
zabawniejszy, niż te w Ghost Protocol? Odpowiedzcie szczerze, czy zaśmialiście się
chociaż z jednego dowcipu?
Podsumowując, film to jeszcze większy zlepek efektów specjalnych niż poprzednia
część, która... No tak, zapomniałem czym była.
Jeśli widziałeś trailer, to właściwie resztę możesz sobie odpuścić. Optymizmem
napawa mnie fakt, że mimo zabiegów 'Hollywood'u' Tom Cruise jest wyraźnie stary i miejmy
nadzieje, że występuje w tej roli po raz ostatni.