Fanem Mission: Impossible nigdy nie byłem, i chyba nigdy nie zostanę. Pierwszą część obejrzałem przez przypadek ( zachęciły mnie efekty specjalne, które 10 lat temu były czyms niesamowitym. Niestety film okazał się nudny, a końcówka choć zrobiona rewelacyjnie - przeszarżowana (5/10). Dwójkę obejrzałem, bo był to jeden z pierwszych filmów jakie mogłem zobaczyć w C+. Tak jak myślałem, po sredniej jedynce, jak zwykle z sequelami to bywa, przyszła okropna dwójka, którą krótko mówiąc można opisać jako przerost formy nad treścią. Zero napięcia, akcji, i niemożliwości. (3/10)
Na trójkę poszedlem, nie ze wzgledu na Toma Cruise'a - nie za bardzo go lubię, choć po Zakładniku, trochę uwierzyłem w to, że umie on grać - ale z powodu J.J. Abramsa. Stworzonego przez niego "Losta" uwielbiam i uważam za jeden z lepszych seriali w ogóle. Od M:I:III oczekiwałem dobrej akcji, postawienia na bohaterów - o czym mówił Abrams biorąc się za ten film, i więcej realności, ale połączonej z zapierającymi dech w piersiach scenami.
I co otrzymałem?
Niestety rewelacyjnie nie jest, ale lepiej niż w przypadku dwójki.
Wreszcie mamy prawdziwego czarnego bohatera - brawa dla Philipa Seymour Hoffmana, stworzył naprawdę ciekawą postać. Nastawienie na bohaterów, szkoda ale nie wyszło za dobrze. Co prawda dobrym pomysłem było ustatkowanie Hunta i danie mu żony (dzięki temu trójka różni się od swoich poprzedniczek i nie jest kolejnym zwykłym sequelem). ale inne postacie są mało ciekawe.
Scenarzyści postawili na akcję i wreszcie coś przez dwie godziny się dzieje, a my podróżujemy z Huntem prawie dookoła świata. Abrams oferuje nam mnóstwo strzelanin, poscigów, całe szczęście nie przesadzonych. Mamy impossible, ale troszkę bardziej realne niż w pierwszej części. Jeśli ktoś uważa, że trójka jest zbyt przesarżowana i niemozliwa, to polecam "wyspę" lub "king konga", przy których M:i:III jest spokojną opowiastką.
Niestety scenarzystom nie udał się humor, który wyraźnie chcieli wprowadzić do filmu, ani romantyzm, który wypada śmiesznie. Końcowe "kocham cię" jest zupełnie nie potrzebne i nie pasujące do filmu. Minusem są też zdjęcia, które nieszczegółowo pokazuja niektóre szybkie sceny, przez co widzimy tylko zamazany obraz. Zawiodłem sie też na muzyce Michaela Giacchino. Co prawda tytułowy motyw jest wg mnie najlepszy z całej trylogii, ale to co słyszymy w trakcie filmu jest co najmniej średnie.
Podsumowując. Film trzyma w napięciu, jest szybko i zaskakująco. Może nie wszystko gra, ale M:I nigdy nie było serią idealną. 6/10.