Balansuje na cienkiej granicy między groteską a moralną niejednoznacznością. Z jednej strony rozumiem, że twórca celowo bawi się konwencją czarnego humoru i świadomie sięga po środki wyolbrzymienia czy absurdu. Jednak z drugiej – niepokoi mnie, że w tej opowieści miłosierdzie staje się rozciągliwym pojęciem, obejmującym nawet czyny drastyczne. I pojawiło mi się po seansie pytanie, czy groteska i ironia, nawet jeśli mają służyć refleksji, nie rozmywają odpowiedzialności za popełnione czyny? W efekcie nie potrafię jednoznacznie ocenić, czy przesłanie filmu jest głosem w obronie ludzkiej niedoskonałości, czy jednak zbyt daleko idącą próbą usprawiedliwienia niewybaczalnego.