Postępująca polaryzacja społeczeństw, napędzana coraz ostrzejszymi podziałami politycznymi, stała się dziś zjawiskiem o zasięgu globalnym. Coraz częściej zdarza się, że nawet w gronie najbliższych brakuje już przestrzeni na prawdziwą rozmowę – różnice światopoglądowe nie tylko dzielą, lecz niekiedy prowadzą do tragedii. To właśnie te motywy stanowią oś filmowej adaptacji powieści Laurenta Petitmangina, w której ojciec bezradnie obserwuje, jak jego syn coraz silniej ulega wpływowi skrajnej prawicy. Produkcja Delphine i Muriel Coulin, która trafi do polskich kin 5 września dzięki dystrybucji Galapagos Films, wybrzmiewa dziś z wyjątkową siłą – w czasach, gdy radykalne nurty zyskują na popularności nie tylko we Francji, ale i w Polsce. Ta społeczna aktualność sprawia, że „Moi synowie” stają się filmem niepokojąco bliskim naszej codzienności. I właśnie dlatego warto go obejrzeć, szczegóły poniżej.
To intymna, kameralna opowieść o Pierre’u (Vincent Lindon), wdowcu samotnie wychowującym dwóch dorastających synów: Fusa (Benjamin Voisin) oraz Louisa (Stefan Crepon). Spokojna rutyna ich życia ulega zakłóceniu, gdy starszy z chłopców coraz bardziej angażuje się w działalność radykalnego ruchu narodowego. To, co początkowo wygląda na typowy bunt, z czasem przeradza się w głęboki kryzys wartości i tożsamości, zmuszając ojca do konfrontacji z rzeczywistością, której nie potrafi zaakceptować. Rozpad rodzinnej relacji staje się nieunikniony – a konsekwencje tego procesu okazują się wyjątkowo dotkliwe.
Siostry Coulin podejmują tematykę boleśnie obecną we współczesnym świecie: rosnących napięć politycznych, kryzysu komunikacji między pokoleniami oraz narastających pęknięć w rodzinach, często pogłębianych przez różnice ideologiczne. Z dużą precyzją kreślą obraz stopniowego rozpadu więzi pod naporem radykalnych poglądów. „Moi synowie” to poruszający dramat społeczny, w którym polityka jawi się jako siła destrukcyjna – rozbijająca intymne relacje, deformująca emocje i odbierająca poczucie wspólnoty. Twórczynie unikają moralizatorstwa, z odwagą i empatią ukazując możliwe konsekwencje radykalizacji młodych ludzi. Warto podkreślić, że film zachowuje subtelny ton, wolny od dydaktyzmu, który sprzyja uważnej refleksji.
Delphine i Muriel Coulin adaptują powieść Petitmangina z wyczuciem, wiernie oddając jej ducha, a jednocześnie nadając historii odpowiednią lekkość. Choć forma filmu jest kameralna, narracja nie traci intensywności, a to za sprawą znakomitych kreacji aktorskich. Vincent Lindon po mistrzowsku wciela się w rolę ojca rozdartego między uczuciem a rosnącym niepokojem wobec decyzji syna. Jego przejmujące spojrzenia mówią więcej niż słowa, a scena przemowy w sądzie pozostaje w pamięci jeszcze długo po seansie – nic dziwnego, że aktor otrzymał za tę rolę nagrodę podczas festiwalu w Wenecji. Benjamin Voisin i Stefan Crepon w rolach synów wnoszą świeżość i młodzieńczą naturalność – ich gra, pozbawiona fałszu, wzmacnia przekaz filmu i buduje silny kontrast pokoleniowy.
Twórczynie z dużą wrażliwością portretują codzienność – zarówno w warstwie obyczajowej, jak i psychologicznej – unikając tanich chwytów i dramatycznych przerysowań. Rezygnacja z efektownego dramatyzmu na rzecz konsekwentnego realizmu to decyzja artystyczna, która dla jednych będzie dowodem dojrzałości, dla innych jednak może pozostawić niedosyt. Trudno nie odnieść wrażenia, że pewne wątki mogłyby wybrzmieć mocniej – z większym napięciem i silniejszym ładunkiem emocjonalnym. Istnieje ryzyko, że właśnie z tego powodu film zostanie odebrany jako solidne, wartościowe, lecz bezpieczne kino festiwalowe, które niekoniecznie sprowokuje szerszą dyskusję poza salą projekcyjną. A szkoda – bo „Moi synowie” bez wątpienia zasługują na uwagę.
Podczas seansu miałem wrażenie, że oglądam filmową, politycznie naznaczoną wersję głośnego w tym roku serialu „Dojrzewanie” – bo choć mamy tu do czynienia z kinem znacznie subtelniejszym i bardziej kameralnym, siła emocjonalnego uderzenia jest porównywalna. To dojrzały i poruszający dramat społeczny, który oceniam na 7/10 i z pełnym przekonaniem polecam.
Bardzo dojrzały i aktualny dramat, który wrażliwie porusza temat rozpadu więzi rodzinnych pod wpływem radykalnych poglądów. Świetne aktorstwo. Szkoda, że niestety niedoceniany, przynajmniej na festiwalu NH