Ale takie też bywa życie.
Prawdę jednak powiedziawszy gdybym wiedział o czym to jest nie obejrzał bym. I bez tego
wokół jest wystarczająco dużo smutku.
Dolujace? Ale czy aby napewno? Wiadomo, na kazdego przyjdzie pora, ale nie kazdemu jest to dane wiedziec. Ann ma kochajacego meza i wspaniale dzieciaki, jej zycie nie jest idealne, ale czyje jest. Mi sie bardzo podobalo, ze chodz ta rodzina była uboga, to jednak byli pozadni. To takie motywujace, ze nie wazne, czy jestes sprzataczka, pracownikiem biurowym, czy wysoko ustawiona szycha mozesz byc dobrym czlowiekiem. Bardzo pozytywne (choc jak dla mnie zadziwiajace) jest tez to, ze udalo jej sie wypelnic liste rzeczy do zrobienie przed smiercia, a komu sie to udaje?
Smutne,.. tak, jest to smutne, ale przynajmniej czlowiek moze choc na chwile, pod wplywem tego filmu, zastanowi sie nad swoim zyciem ;)
Problem odchodzenia kiedy tak naprawdę się nie żyło jest zawsze trudny. I pisząc o życiu nie mam na myśli hulaszczego trybu życia, a odnalezienie równowagi i spokoju.
Nie jest dla mnie żadnym pocieszeniem że kobiecie udało się wypełnić wszystkie zadania z listy, ponieważ jedno z nich było dość wątpliwe moralnie i stawia jej świadomość naprawdę bardzo nisko. A szkoda, bo wydawała się mimo trudności odnajdywać w życiu. I to chyba jest bardziej dołujące niż przedstawienie samego umierania.
Uwazam, ze nigdy do konca nikt nie ma pewnosci, czy jego zycie bylo w porzadku. Nawet jesli ktos zyje sobie, jest szczesliwy, otaczaja go ludzie, ktorzy go kochaja i ktorych sam kocha, mysli i czuje, ze 'odnajduje sie w zyciu', to wiadomosc o nadchodzacej smierci wyprowadza kazdego z 'rownowagi i spokoju'. Moim zdaniem ta zdrada nadaje jej w filmie autentycznosci. Bez tego bylaby wrecz swieta. Poza tym nalezy zauwazyc, ze wybrala dosc ciezka droge - postanowila nie mowic nikomu o swojej chorobie. Zyla jak dawniej, wypelniala swoje obowiazki zony, matki i corki, chodzila do pracy, zajela sie sprawami zwiazanymi ze swoja smiercia, ale co sie w tej kobiecie musialo dziac w momencie, w ktorym miala choc troche czasu dla siebie? Dlatego, pomijajac fakt, ze nie zaznala milosci romantycznej, chciala zagluszyc te wszystkie emocje, ktorymi nie chciala nikogo obarczac. Zreszta dobrze widac to w momencie gdy rzuca ksiazka, ktora czyta jej kochanek. On byl jej ucieczka od choroby, byl taka odskocznia (niestety nawet tam znalazla ja choroba). Cala ta znajomosc byla pelna roznych emocji, przy ktorych nie musiala myslec o chorobie. Czy postapila slusznie? Zdrada jest zdrada, wiec zawsze jest zla, ale ja staram sie ja zrozumiec (nie mylic z usprawiedliwianiem). Ale to tylko moja wlasna opinia
Skoro ktoś nie ma pewności że jego życie jest w porządku to kto ma mu tą pewność dać? Kto zna go lepiej niż on (ona) sam (sama)? Całe nieszczęście naszego kręgu kulturowego polega na tym że ludzie prawdy o sobie szukają u innych ludzi. Tak jakby ci inni znali ich lepiej niż oni sami siebie znają. Tak też jest w tym filmie. Bohaterka znajduje sobie kochanka, który ma ją upewniać o jej atrakcyjności i wypełniać jej potrzebę adoracji. Niby śmieć ma być tego usprawiedliwieniem, ale tak naprawdę ta jej postawa jest bardzo egoistyczna. Znajduje sobie bowiem człowieka nieszczęśliwego i zwyczajnie go wykorzystuje emocjonalnie, choć i tak wie że przysporzy mu jeszcze większego cierpienia. To chyba nawet jest bardziej wątpliwe moralnie niż sam akt zdrady. Ale co można na to poradzić? Ludzie dokonują najdziwniejszych wyborów (czasami dziwniejszych niż w tym filmie). Inni natomiast kręcą o tym filmy.
Akt zdrady jest bez wątpienia gorszy, gdyż zdradzając człowieka, który ci ufa, narażasz go również na choroby weneryczne.
Co do sprawiania cierpienia: wiesz, cierpienie tego typu stwarza sobie człowiek sam sobie, kreuje je sobie w głowie.
Nie każdy wdałby się z związek z osobą, której działania są destrukcyjne, więc nie każdy daje się wykorzystywać emocjonalnie. Ten kto się daje, podświadomie tego chce, a raczej nie wyobraża sobie innego życia.
Akt zdrady nie musi od razu łączyć się z chorobami wenerycznymi :) Zdrada to coś szerszego niż akt prowadzący do fizycznych chorób. Przynajmniej dla mnie.
Co do nie wdawania się w związki to jak odróżnisz działania destrukcyjne od niedestrukcyjnych? Mąż bohaterki filmu z pewnością nie miał takiej możliwości.
Tak czy inaczej takie rzeczy są też pewnie potrzebne i każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie.
Obiektywnie rzecz biorąc ona tego gościa wykorzystała, co prawda on się w niej zakochał ona niby w nim też, ale w tym całym wątku coś mi ogólnie nie leżało. W dodatku gdyby się mąż dowiedział, skrzywdziłaby go a czymże on na to zasłużył? Ogólnie jakoś niespecjalnie mnie ten film przekonał do siebie......
No i się skończył... film. Dołujące? Hmm, to zależy od spojrzenia, od tego, czego od życia oczekujemy.
Dużo bym dał, by jeżeli moje dzieci nie osiągną pełnoletności, a mój czas nadszedł, by to przejście było takie jak głównej bohaterki. To, czego ona nie przeżyła to tak na prawdę nic wobec wieczności. Zostawiła swoim córkom część siebie, nie zapomną jej, będą pamiętać o matce. Zresztą podobną sytuację mieliśmy nie dawno w Polsce, gdy samotny ojciec znalazł dom dla swoich dzieci - dla wszystkich razem. Myślę, że odchodził z tego świata szczęśliwy.
Tylko dlaczego takie filmy są w TVP w okresie aktywności nietoperzy, a nie ludzi?
Jak dla mnie to pora gdy rozpoczynam swoją aktywność więc dla mnie pora jak najbardziej na plus. Osobiście wolę nocne seansy na TVP Kultura i filmy o 2.30 :) Rozumiem że nie jestem człowiekiem w twoim rozumowaniu :P
Uważam że gdyby każdy tak podchodził do życia to świat byłby piękny. Śmierć sama w sobie jest straszna więc po co za życia jeszcze się dręczyć tym. Wiadomo że wraz ze śmiercią przychodzi żałoba i smutek ale póki człowiek żyje trzeba robić wszytko normalnie. Dopiero pójdzie przyjdzie czas na zadumę i smutek. Dziewczyna postąpiła słusznie bo po co miała przedwcześnie zadać rodzinie ból skoro i tak nie mogli by jej pomóc. A tak myślę że była szczęśliwa przez ten okres i zrozumiała sens życia które w taśmach przekazała córkom, mężowi i kochankowi.
Ale przecież większość ludzi tak właśnie podchodzi do życia. Bohaterka filmu różni się od nich tylko tym że postanowiła uciec przed konsekwencjami w zaświaty. A ludzie biorą ile się da nie patrząc na konsekwencje. Na pierwszym miejscu stawiają przede wszystkim swoje JA. Czy świat jest dzięki temu piękny? Moim zdaniem wręcz przeciwnie. Wszystkie nieszczęścia się z tego biorą.
Bo trzeba nie myśleć o śmierci ale także odróżniać dobro od zła. Teraz ludzie czynią zło bo nie obawiają się konsekwencji. Jednak gdy stykają się ze śmiercią boją się jej bo dostrzegają grzechy i błędy które uczynili. I zaczyna się błędne koło które prowadzi że dzisiejszy świat nie jest miejscem szczęśliwym. Odróżnianie dobra i zła, wyzbycie się myślenia o śmierci oraz zaakceptowanie własnego JA to klucz to ogólnego szczęścia. Wiję utopią na kilometr ale tak to widzę.
Powiedział bym raczej że nie trzeba bać się śmierci, bo to jest konsekwencja życia. A akceptując siebie akceptuje się również innych (wtedy się nikogo nie rani). Wszystkie te elementy są ze sobą powiązane i nie da się wyodrębnić tylko tego co nam pasuje. Zresztą z perspektywy czasu okazuje się że wszystkie doświadczenia były danej jednostce potrzebne, więc dobro i zło w tych indywidualnych przypadkach stają się pojęciami względnymi.