"Mortal Kombat" to znana marka w dziedzinie kopanego fantasy. Kultowa seria komputerowych bijatyk, która z całkiem niezłym skutkiem została przeniesiona w 1995 roku na ekran dzięki pierwszej części filmu. "... Unicestwienie" to bezpośredni sequel filmu Andersona, którego końcówka wyraźnie zapowiadała część drugą. Nic dziwnego, że tylu widzów oczekiwało filmu na podobnym poziomie.
Właściwie nie widzę wiele zalet w tym filmie. Dobrze wyglądają scenografie - wielkie budowle rodem z baśni tysiąca i jednej nocy, tyle że skąpane w posępnych tonacjach oraz toksycznych kolorach (fiolet, granat, róż).
Dobrze się też sprawdził Brian Thompson w roli Shao-Khana. Aktor wręcz stworzony do ról psychopatów, który z takim wyglądem i charyzmą mógłby się z powodzeniem wcielić w kolejnego terminatora.
Fabuła filmu... jest. Jest w niej dużo wszystkiego, a zwłaszcza dużo kalek (relacje matka-córka; pan co nie ma wiary we własne możliwości, czy dziewczyna która nie potrafi prosić o pomoc). Jest dużo postaci, które nie mają dużo czasu by się popisać i też dobrego wrażenia nie zostawiają. Jest tu zwyczajnie chaos, nad którym nikt nie zapanował - coś czego wręcz nie znoszę w fantasy, czyli magia, legendy i możliwości pozwalające fabułę pchać w nowym kierunku.
Efekty komputerowe są bardzo sztuczne, a w filmie jest ich sporo - często zresztą zupełnie niepotrzebnych (np. stworek na koniec walki z Mileeną). Muzyka nie w moim stylu (techno jak mniemam). Walki zaś - co jest już niewybaczalne - niezbyt efektowne (szczerze powiedziawszy większe wrażenie zrobiły na mnie walki w filmie "DOA").
Nie powiem, że pierwsza część "Mortal Kombat" była bardzo dobrym filmem, chociaż mam do niej sentyment. Miała jednak ciekawszych bohaterów, lepsze walki i lepszy klimat. "Mortal Kombat: Unicestwienie" jest jednak filmem, który odradzałbym nawet fanom części pierwszej..
1/5