Co mnie ujęło to brak długiego i powolnego chodzenia (patrz "Strangers"), które zwykle niczemu nie służy i jest jedynie wypełniaczem mającym rozciągnąć film do 90 minut. Za to i za kilka scen, których nie powstydziłby się sam Hitchcock należą się duże brawa. Szkoda tylko, że cały ten koszmar od początku miał posłużyć za terapię, przez co twórcy najpierw wprowadzają element zaskoczenia by potem równie łatwo z niego zrezygnować. Co ciekawe okazuje się, że nasi bohaterowie potrafią walczyć, jednak jak większość homo sapiens walczą dopiero gdy nie mają wyjścia. Tak więc gdyby rozwód nie był wyjściem i wiązał się z możliwością utraty życia taka"terapia" byłaby zbędna.