Tak, ten film jest z rodzaju "głupich, amerykańskich komedii" i nie ma co podchodzić do niego
od innej strony, jak właśnie z nastawieniem na psychiczną i ohydną produkcję. Jednakże ten
film jest nierówny... samemu sobie. Zresztą trudno się dziwić, ilu reżyserów, tyle wizji. Dlatego
też myślę, że nie ma co oceniać "Movie 43" jako całość. Lepiej... rozdrobnić się, co było
najlepsze, a co najgorsze :D
Mi osobiście podobał się segment z Jackmanem, Grace Moretz i... skrzatami :3 Cała reszta
była albo "taka sobie", albo godna pożałowania, zwłaszcza fragment Emmy Stone (kochana,
bardzo się zawiodłem, miałaś być perełką tego filmu) czy Farris (tego można się było
spodziewać).
Podsumowując, MOIM ZDANIEM (tylko moim, spokojnie) film średni i ciężki to oceny, bo
zasługuje i na 9/10 patrząc na kawałek o leprechaunach (taki, jaki miał być: tak niesamowicie
głupi, że aż śmieszny) , i na 1/10 (ostatnia partia z anonimowanym kotem - żenada). Tyle z mojej strony.
Pozdrawiam!