Zaczyna się jak każdy inny film tego typu, czyli "grupka młodzieży wyjeżdża na obóz..." - i już wiemy o co chodzi. Mnie osobiście szlag trafia jak dziewięćdziesiąta-piąta czytana przeze mnie recenzja zaczyna się od tych słów (przeważnie zanim obejrzę film, czytam jego recenzje w necie). Po prostu zaczyna się to przejadać - ile można oglądać identycznych filmów przy oglądaniu których w połowie możemy przewidzieć kto przeżyje i jaki będzie finał. Na szczęście zdarzają się jeszcze wśród tak wyeksploatowanego podgatunku jak slasher obrazy w miarę zjadliwe - i uważam że to jest jeden z nich. Nie ma hektolitrów krwi, nie ma flaków - nie ma nawet pokazanych scen mordów. Ale jest mroczny las, jest zagadkowy biwakowicz, trup w stawie który nie wiadomo skąd tam się znalazł. Tylko zachowanie Gunnara nieco drażni - nie mam pojęcia co miało na celu takie katowanie swoich przyszłych podwładnych i dlaczego oni się na to godzili. No i ta końcówka - niestety wyjaśnienie zagadki jak dla mnie okazało się zbyt banalne, i oczywiście pod koniec mamy standardowe, głupie zagranie filmowe - czyli [S P O I L E R ]postrzelenie przeciwnika i rzucenie naładowanej strzelby pod jego nogi, nie sprawdzając czy on żyje. Każdy idiota przewidziałby że złapie on za gnata i zrobi nam lub kolegom krzywdę. Trochę mnie to pod koniec wkurzyło, ale ogólnie i tak uważam że "Villmark" bije na głowę klimatem większość bardziej znanych, wysokobudżetowych, rozreklamowanych amerykańskich slasherów.