z cyklu z tego nic nie było, choć powstało - dwa rozsądne głosy ludu - po co sztucznie napędzać nostalgię za woodstockiem z sześćdziesiątego dziewiątego podczas którego tej młodzieży z dziewięćdziesiątego dziewiątego nie było jeszcze na świecie? no właśnie, po co?
z tym pytaniem zwracam się do organizatorów, którzy z pewnością mają na to jakąś zmyślną i w piękne hasła przyodzianą odpowiedź, bo zawsze jakąś mają, a domagając się jedności tłumu - w końcu ją dostają..
poza tym też byłem na tym woodstocku, trzy dni padało jak za noego, czwartego przestało, całość upłynęła nam szybko, w śpiworze, pod namiotem i wszystko mówiącym hasłem przewodnim where-the-fak-is-waldo? stale powtarzanym - teraz krzyczy się bez sensu imiona grażyna albo janusz, ewentualnie zaraz będzie ciemno - tyle pamiętam, resztę mogę zmyślić..
ale co, no, ostatecznie te re:mini.scencje dobrze się ogląda, niektóre sceny, doprawdy, są jak z Nędznych Psów sama pechinpaha zebranych i wylanych, rozlanych i śmierdzących na poziomie kolektywnym, tylko odnoszę wrażenie, że to jest jednak zainfekowane przez współczesną narrację wszystko, iż autorzy jego naginają nieco z offu pod obecne modły, gusta, gusła i biesiady tak, aby teoria się zgadzała widząc w tym wydarzeniu źródło zmysłów pomięszania, chaosu i hejtu maści wszelakiej, jakie panują dzisiaj. a co to, przepraszam, za czasów absolutnego tronowania kurta cobaina i nirvany tych kilka lat wcześniej to nie panowały? wolne żarty, być może po prostu nie było ich widać, bo kamerę miały w ów czas - statystycznie rzecz ujmując - na terenie całego miasta zaledwie dwie osoby?
zresztą niektórzy komentatorzy zdają się to zauważać przedstawiając ten kontrast między '69 a '99 jako pozorny, ów czterogodzinny raport z '69 jako wybiórczy, cokolwiek oficjalny, zmanipulowany, ostatecznie jednostronny i mitologizujący, co też jawi mi się jako bliższe prawdy po prostu.
także naginają, naginają, a odpowiedź to prosta, łatwa i zgrabna - woodstock '99 jako matecznik wszystkiego tego co obecnie najgorsze - ale cóż, pasuje, jakby nie było to jednak fajnie się ogląda ludzi dla których muzyka była jeszcze jakimś doświadczeniem pokoleniowym, coś wyrażała, coś znaczyła jak mniemam, a że każde pokolenie będzie miało własny czas to wiadomo nie od dzisiaj, kto nie wierzy niech się spyta niemców grających w gumę w wigilię w czasie pierwszej wojny światowej albo obejrzy Białą Wstążkę.