Uważam,że jest wystarczająco dużo zachowanych materiałów, żeby zmontować film jeszcze raz, tym razem z partiami śpiewanymi przez Audrey. Być może aktorka nie posiadała warunków głosowych rodem gwiazdy z Broadway, ale w musicalach najważniejsze jest stworzenie postaci za pomocą głosu i innych aktorskich zabiegów. Hepburn stworzyła postać Elizy, jej ruchy, akcent, mimikę i kiedy słyszy się śpiewającą Audrey, mamy przed oczami i uszami Elize Doolitlle, prawdziwą, wiarygodną, a nie jakiś z tyłka wzięty, nie pasujący sopran. Nikogo tutaj przecież nie obchodzi, że wokalistka ma świetnie wyszkolony i pięknie brzmiący głos. Każdy tylko czeka, żeby skończyła i na jej miejsce weszła mówiąca Eliza, ta prawdziwa. Nie mogę pojąc jak producenci mogli się tak pomylić. Musical to nie koncert, tylko film, jeśli postać nie jest wiarygodna to po prostu nie jest, a jak ma być, skoro mamy przed oczami zadziorną pannę z ostrą gwarą, skrzeczącym głosem,a słyszymy cieniutki, śliczny do zrzygania w tym przypadku głosik, należący najwyraźniej do kogoś delikatnego, jakby z arystokracji a nie z plebsu. Litości, oddajcie nam prawdziwą Elize!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie słyszałeś chyba śpiewającej Audrey Hepburn. Ona by po prostu tych partii nie wyśpiewała i tyle.
Bardzo mnie zaciekawiło, co napisałeś - wiedząc, że to Audrey śpiewała w filmie "Funny Face" i Moon River w "Śniadaniu...", brałem niemal za pewnik, że i tu śpiewa - a wg google wychodzi, że to Marni Nixon, która podkładała głos nawet w West Side Story! Widocznie mimo, że Hepburn jest niezłą piosenkarką, uznano słusznie, że Nixon jest rewelacyjna :)