Przykład kpiny i kompletnego braku szacunku dla wybitnych twórców kina: majstersztyk Peckinpaha w wersji dostrojonej do potrzeb współczesnego widza. Pominąwszy już fakt, że istnieją filmy, których nie da się ulepszyć, najbardziej poraża fakt, że tutaj "ulepszać" nawet się nie starano. Każdy, dosłownie każdy ciekawy koncept w filmie Roda Lurie został zerżnięty żywcem z oryginału, powtarzają się całe sceny, koncept na budowanie napięcia (którego jednak tym razem po prostu nie ma), nawet nieudolne zabawy montażem mają naśladować kunszt twórcy "Dzikiej bandy". Jaki jest sens powstawania obrazu, który nie dość, że jest bezczelny w swej wierze,iż ma szansę mierzyć się z arcydziełem, to jeszcze nie oferuje kompletnie nic nowego? To "Nędzne psy" w wydaniu B: pozbawione całej dwuznaczności, traktujące widza jak debila, któremu wszystko trzeba dopowiedzieć, zagrane na poziomie komedii romantycznej dla nastolatków (nie będę wchodził w szczegóły, powiem jedynie, że na wybitne wyróżnienie zasługuje Dominic Purcell, który jako pospolity wsiowy głupek wypadł bardzo wiarygodnie, z zastrzeżeniem, że akurat nie jest to zasługa jego talentu) i całkowicie pozbawione elektryzującej mocy, jaką posiadało dzieło sprzed czterdziestu lat. Oczywiście, wszystko to było aż nazbyt łatwe do przewidzenia, ale i tak ciężko pojąć: w jakim celu?