Uważam, że najlepszą sceną z całego filmu jest moment, kiedy Jonny zrywa zaręczyny z Chloe. Sophia Bush była rewelacyjna. Sposób w jaki załamywał się jej głos, jakby walczyła ze łzami - naprawdę super. Była bardzo przekonywująca.
Reszta to dno.
Felicity (Kim) z wiecznie rozdziawionym dziobem wyglądała jakby miała IQ muszki owocówki.
Ed wbił sobie samobója tą "ambitną" rolą.
Umiejętnościami aktorskimi też się nie popisał.