Alkohol to tylko pretekst filmu "Na rauszu", symbol. Czytając komentarze przeraża mnie fakt, że oglądający zinterpretowali duńskie dzieło pod kątem pozytywnych czy negatywnych skutków spożywania alkoholu.
Czy Martin mógł odkryć, że zdradza go żona przed rozpoczęciem fazy "odnudzania" sobie życia? Jasne. Czy wycieczka na kajaki mogłaby się odbyć wcześniej lub nawet, ku dbałości o relacje rodzinne, co weekend? Pewnie, że tak. Ów alkohol w filmie "Na rauszu" to jedynie trampolina, od której bohaterowie odbijają się, a tą trampoliną jest powierzchowne, nudne, bez refleksyjne, nieobecne życie. Nie musisz kupować nowych butów, aby coś zmienić. Nie musisz sięgać po alkohol, aby coś zmienić. Nie musisz czegoś zmieniać, gdy jest Ci okej. Mam wrażenie, że Martin, Nikolaj i Peter w końcówce filmu sami doszli to tego prostego mechanizmu i zrozumieli, że nie muszą pić, żeby polepszyć swoje życie. Na zakończeniu roku szkolnego wznieśli toast za to, już nie będą musieli wznosić toastu i za to, że odkryli tak dla wielu jeszcze niedostępną, prostotę życia.
Dla mnie film był właśnie o poszukiwaniu radości życia. Dlatego dobrze się w nim odnalazłam mimo bycia abstynentem ;)
Jak dla mnie, w tym filmie oczywiście chodzi przede wszystkim o alkohol. I właśnie tłem jest problem z rodziną, zdradzająca żona itd. Zazwyczaj w alkoholizm popada się z powodu jakichś problemów. Film ukazuje jak blisko jest z pozornego ukojenia alkoholowego, do zatracenia. Jak destrukcyjny jest dla naszego otoczenia.
Masz rację, że problem występował już wcześniej i na pewno dało się lepiej podejść do naprawiania relacji z rodziną. Ale tutaj właśnie pojawia się ten alkohol, który może tu i teraz przynieść ukojenie.
Z tym, że nie jestem obiektywny. Miałem do czynienia z alkoholizmem blisko w rodzinie i zauważyłem w tym filmie bardzo dużo łudząco podobnych schematów zatracania się człowieka.
A co do końcówki. Ten happy end wcale nie jest taki oczywisty. Raczej film pozostawia widzom wolność do interpretacji - albo Martin i jego kumple opanowali potrzebę alkoholową, Martin ma szansę wrócić do żony, albo też wręcz przeciwnie- okazuje się, ze jednak perspektywa pozornej alkoholowej wolności jest bardziej atrakcyjna i odbudowanie relacji z rodziną okaże się nie możliwe.
Nie wiem jak Wy, ale ja w tych końcowych scenach widziałem wahanie na twarzy Martina.
Nie chodzi o alkohol...ale chodzi o ciebie i twoje uzależnienie..twoje uczucia emocje to jaki masz stosunek jak sobie radzisz dam z sobą i z życiem.
Każdy z bohaterów znajduje się na swego rodzaju zakręcie..czuje niemoc życiową i w alkoholu znaleźli odpowiedz jak sobie z tym radzić. .z używką szybko niwelująca bol istnienia dającą kopa żeby właśnie pojechać na kajaki w weekend bo normalnie to się nie chce...i przez jakiś czas do mózgu jest ładowany ten efekt nagrody..ale myślę że głównie chodzi o stłumienie uczuć ...nie potrafią nazywać po imieniu tego co czują i pragną i przez pewien okres wydaje im się alkohol im to ulatwia..alkohol to bardzo szybki sposób .ale też stąd biorą się narkotyki..zakupy..seks..a nawet potem mytingi AA
"Alkohol to tylko pretekst filmu >>Na rauszu<<, symbol"
No właśnie, nie... Gdyby to był film o narkotykach, nazywałby się "Na fazie", ale jest filmem o alkoholu, więc nazywa się "Na rauszu". Bohaterowie szukali w wodzie ognistej i nie tylko odskoczni od swego nudnego życia, to fakt, ale alkoholizm tutaj nie jest użyty jako metafora poszukiwań lepszego życia. Stwierdziłbym, że jest nawet odwrotnie - to chęć odnalezienia lepszego życia powoduje zatapianie się w alkoholu. Jakkolwiek doceniam film za kreacje aktorskie i ciekawe historie wszystkich głównych postaci, tak niestety kwestia alkoholizmu jest w nim totalnie wypaczona, bo ukazuje picie, jako coś fajnego (oczywiście do pewnego momentu, bo w punkcie kulminacyjnym bohaterowie widząc co się z nimi dzieje, zaprzestają testowania hipotezy "o pół promila we krwi za mało"), ale w ostatecznym rozrachunku "przecież można sobie trochę golnąć, nie?". No można, ale co, kiedy straci się nad tym kontrolę?
Na to już w filmie Thomasa Vinterberga odpowiedzi nie znajdziemy (no może odrobinę w postaci Tommy'ego wuefisty, granego przez Thomasa Bo Larsena, który w końcu upija się na łódce i topi się w jeziorze, choć nie jest powiedziane wprost, czy był to przypadek, czy bohater przez coraz większą samotność i swój alkoholizm postanowił ze sobą skończyć), ale w pełnej krasie znajdziemy ją u Smarzowskiego w - jakże by inaczej - "Pod Mocnym Aniołem". Nasz reżyser w tym wypadku (podobnie jak w większosci swoich filmów) nie szedł na półśrodki. Mamy pokazane obie strony medalu, bez przekłamywania i metafor. Tutaj, gdy granice kontroli upadną, zwykły film o alkoholikach ze śmiesznymi sytuacjami jakich doświadczają, zmienia się w horror, gdzie każda kolejna wypijana butelka, to wizyta w następnym kręgu alkoholowego piekła z jeszcze większym upodleniem samego siebie (rzyganie, szczanie i sranie pod siebie w tym wszystkim to i tak najlżejszy kaliber w porównaniu z tym, czego doświadcza zwichrowana psychika bohaterów) i powolnym zbliżaniu się do dna. Tego tutaj zabrakło.
Chodziło o pokazanie że alkohol w małych ilościach pomaga, powyżej promila rozwala życie.
W tym kraju alkohol to ma łatkę tego który niszczy życie… nie głupota i słabość ludzka.
Czarno-biały u nas to jest alkohol który w 50% to spirytus rozrobiony z wodą i cukrem sprzedawany w cenie jak za dobrą szkocką, ale co zrobić jak potrzeby są natychmiastowe. Bleh… mentalność w tym kraju jest jak nie myta dupa menela.
Człowiek lubiący sobie golnąć jest karykaturą samego siebie, do której nigdy nikt się nie przywiąże, z którą nikt nie zbuduje więzi, relacji itp..., ponieważ taka osoba nie jest autentyczna. Więzi międzyludzkie, to delikatna sprawa, a dla pijącego sprawy wyglądają tak, że: "ah! i co z tego? to nie ważne co zrobiłem, bo byłem pijany!". Dla niepijącego (osoby normalnej) nie ma, że piłeś, czy nie piłeś, liczą się zawsze czyny, które popełnisz. A wielką krzywdą dla np. takiego dziecka, żony, męża jest samo to, kiedy tatuś/mamusia/współmałżonek już jest inny, już nie jest taki, jaki był rano i w południe, przed ślubem, ale już inny i już nic z tym się nie da zrobić, już nie wiadomo, czy będzie awantura, czy bójka, czy będzie trzeba uciekać z domu, albo czy nie wrzaśnie z niewiadomego, urojonego powodu. Pijaństwo zawsze objawia się cierpieniem bliskich, choćby i to typu: "2 pifka dziennie". Nie da się połączyć 2 piwek i prawdziwie troskliwego gestu w stosunku do dziecka/współmałżonka. Alkoholowy szum we łbie oddziela osobę pijącą od człowieczeństwa, jak pancerna szyba. Może sobie popatrzeć, że jest z nim źle, ale póki trwa w tym g.., to nic z tym nie zrobi. To nie prawda też, że po spożyciu alkoholu jesteśmy sprawniejsi, zabawniejsi, czy mądrzejsi. Jest zawsze na odwrót. Nawet niewielka dawka alkoholu sprawia, że człowiek staje się niezdarny, plącze mu się we łbie itd... tyle, że widzą to osoby trzeźwe, a nie ci pijący. Cierpią na tym wszyscy.
"Nawet niewielka dawka alkoholu sprawia, że człowiek staje się niezdarny, plącze mu się we łbie itd..." Co ty za głupoty piszesz? Po dwóch piwach czy lampce wina człowiek jest niezdarny??
10% jest dosłownie o alkoholu, i to wcale nie z jednoznacznym potępieniem, 90% to metafora. Tak to należy ująć.
Wczoraj oglądałem ten film po raz pierwszy i miałem wrażenie, że facet grany przez Madsa Mikkelsena przez kilka lat był pogrążony w depresji. Alkohol był w tym przypadku tylko katalizatorem służącym uwolnieniu narastających frustracji i emocji. Jego odrętwienie, mylone z nudą życia codziennego, wynikało z głębokich problemów psychologicznych. Przy tym trzeba zwrócić uwagę na rolę rodziny. Żona jest bardzo mocno winna temu wszystkiemu co się wydarzyło. Sama stwierdziła, że jest inny niż był, że się zmienił ale nie zadała sobie najmniejszego trudu żeby zrozumieć co się stało, co on przeżywa i co to dzieje się z ich związkiem. Drugą ważną rolę odgrywa tutaj społeczeństwo, konstrukt społeczny wymagający od mężczyzn określonych zachowań. Trzeba być twardym, trzeba być ostoją często zapominając o swoich emocjach. Mężczyźni bardzo często nie wyrzucają frustracji na światło dzienne lecz tłumią w sobie emocje i uczucia, co prędzej czy później znajduje swoje ujście.
Alkohol bynajmniej nie jest tu jedynie metaforą i symbolem. "Na rauszu" zostało oparte na sztuce, którą reżyser filmu napisał pod roboczym tytułem "Celebracja alkoholu oparta na tezie, że historia świata bez alkoholu potoczyłaby się inaczej". Dodatkową inspiracją była jego córka, która opowiadała historie o kulturze picia alkoholu wśród duńskiej młodzieży. Jednak jako że zginęła ona wtedy w wypadku samochodowym, scenariusz został przerobiony tak, by stał się bardziej afirmujący życie. Reżyser powiedział: "Nie powinno chodzić tylko o picie. Chodziło o przebudzenie do życia".