and now for something completely different: pick up this dictaphon, press record, say your name and say i did it..
wreszcie, coś dla najlepszych umysłów obecnego pokolenia włóczących się o zmroku po miejscowych multiplexach, całej armii niewyżytych a żywych jeszcze kinożerców powracających z breslau, anielskogłowych hipsterów trawionych szaleństwem, niszczonych demonem kolejnej działki imersyjno-wrażeniowej, histerycznych, głodnych, wiecznie napalonych na pradawne, niebiańskie, anielskie podłączenie do gwiezdnej prądnicy w maszynerii ciemnej sali..
(dobra, żartowałem) (ten allen ginsberg pisze ale bzdury)
w kontrze do kontinentalno-eddingtonowskich czasów wielkiego zamętu i niepokoju radu jude i ari astera, achronologii ognia kristen stewart, smutnych starszych panów z betonu siergieja łoźnicy, młodych matek dardennów, zagazowanej strefy gazy lapida, łobuzów dickinsona, aresztów domowych panahiego, wyzysku biednych przez bogatych franco i sasnala, kija golfowego niepokoju adama sandlera..
tyleż odtruwający, co podnoszący na duchu, rozluźniający centra energii, rozplątujący supły dusznych zawiłości świata współczesnego, olewający prawa przyczyny i skutku, zbawienny, kojący, odrealniający galimatias niepociumanych czynników, oderwany od wszystkich i od wszystkiego.
umarły nowe horyzonty myślowe, niech żyją stare koncepcje ogórkowe!
ps. ale kalesony na bok, żarty też, trzy dotkliwe braki, wyrwy w dziurawej skarpecie absurdu, sprzeniewierzające się poezji oryginału, pierwszy - beznadziejna czołówa, drugi - pustki w kątach kadru, zero żartów z drugiego bądź dalszego planu, trzeci - ani jednej aluzji do kinowych hitów ostatnich sezonów..