Przecież to proste. "Peryskop w dół". Zresztą, można było przetłumaczyć nawet "Pomarańczowa łódź podwodna", ale skąd to skojarzenie z nagością? Chyba tylko po to, by zasugerować widzowi, że będzie w filmie jakaś golizna i tym go przyciągnąć do kina...
Tak, o to właśnie chodziło. Skojarzenie z tytułem jakiegoś popularnego filmu, czy serii prędzej nakłoni widza do pójścia do kina. To samo z np "Szklanką po łapkach", "Ściągany" i innymi kretyńskimi tytułami.
Angielski tytuł "Szklanką po łapkach" też jest bezpośrednim nawiązaniem do filmów "Szklana pułapka", więc nie tylko polscy tłumacze na to wpadają.
Eh, oczywiście, że oryginalny tytuł jest nawiązaniem, bo jest parodią, i jest to zabawna gra słów: die hard - spy hard. Natomiast polskie nawiązywanie do polskiego tytułu wziętego od czapy jest bez sensu. Wymyślanie takich tytułów powoduje to, że o ile od biedy pasuje do pierwszej części, to już stosowanie go do następnych jest zwykle idiotyczne, bo co ma np szklana pułapka wspólnego z akcją na lotnisku, albo z akcją w kolejnych częściach?
Faktycznie "Szklana pułapka" jest niefortunnym tytułem dla kolejnych części serii ale do pierwszej całkiem dobrze pasuje, mimo że nie jest bezpośrednim tłumaczeniem. Z resztą angielskie "Die hard" nie jest wdzięcznym tytułem do przetłumaczenia. Może "Nie do zdarcia" byłoby całkiem ok, kiedyś też znalazłem tłumaczenie die hard - fanatyk ale to już mogłoby być mylące co do treści filmu. Wiadomo, że "Szklanką po łapkach" nie dorównuje grze słów die hard - spy hard, ale przynajmniej od razu sugeruje, że mamy do czynienia z parodią. A to, że wcześniej ktoś wymyślił "Szklaną pułapkę" to wyszło z tego właśnie "Szklanką po łapkach". Wszystko rozbija się o to czy polskie tytuły powinny być bezpośrednim tłumaczeniem czy jest jednak możliwa pewna dowolność w nawiązaniu do tematyki i fabuły.
Moim zdaniem, tam, gdzie się da, powinny być wiernym tłumaczeniem, a jeśli się nie da, najlepiej zostawić tytuł oryginalny. Jeśli można było zostawić łatwy do przetłumaczenia "Blue Velvet", to czemu nie można zostawić "Die hard"? Wśród tych "twórczych" zdarzają się tłumaczenia genialne, jak choćby "Pół żartem, pół serio", ale i takie niewypały jak "Wirujący seks", albo potworki typu "Motyl Still Alice". Sęk w tym, że nie ma żadnej centralnej instytucji czuwającej nad wiernością, czy "poprawnością" tłumaczeń i zdaje się, że panuje tu "wolna amerykanka". Tak samo irytujące jest nadawanie całkiem nowych tytułów filmom, które od lat wyświetlane były pod innymi. Robią to różne telewizje, albo z ignorancji, albo celowo, by sprzedać stary towar w nowym opakowaniu.
Gdyby były tylko wierne tłumaczenia lub tytuły oryginalne to nie byłoby np. przytoczonego przez Ciebie tytułu "Pół żartem, pół serio". Sam pomysł centralnej instytucji jest moim zdaniem chybiony. Co dokładnie oznacza poprawność tłumaczenia? W jaki sposób jest ona określana i kto ma to robić? Moim zdaniem byłyby to tylko dodatkowe koszty, obciążające podatnika. To do dystrybutora należy decyzja co do tytułu i dopóki są przestrzegane ogólne zasady języka polskiego oraz etyki to nie widzę tutaj problemu. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby to producent danego filmu decydował czy dystrybutorzy powinni zostawić tytuł oryginalny lub pozwalać na tłumaczenie.
Producent albo ma to w nosie, albo zgadza się z taką polityką, że tytuł ma być taki, żeby przyciągnął jak najwięcej ludzi do kina, choćby był najbzdurniejszy.
Mówisz: dopóki są przestrzegane ogólne zasady języka polskiego... rzecz w tym, że nie są. "Sex dla opornych" to po polsku? Co to jest: "Motyl Still Alice"? Ani to po polsku, ani po angielsku, czysty bełkot. Albo tłumaczenie z angielskiego na...angielski:
"No Strings Attached" to "Sex Story". itd, itp...
Ja bym powiedział: wszystko ok, póki zachowany jest sens i zdrowy rozsądek.
Zabrakło go np w tytule "Kinski Paganini", gdzie ktoś przepisał chyba z plakatu nazwisko odtwórcy głównej roli i dodał do tytułu. Wyszła bzdura. Ale to, to chyba akurat zrobił jakiś geniusz z Filmwebu.
Proste. "Nagi peryskop" od razu kojarzy sie z seria "Naga Broń" której polski tekst natychmiast sygnalizuje, że to parodia serii "Zabójcza broń". Dla mnie to jasne i słuszne, choć faktycznie "Nagi peryskop" brzmi nieco koślawie. Ale swoja rolę spełnia, choc ja osobiście uważam, że ten film jest dużo więcej wart od "Nagich broni". A może powinno być "Polowanie na zardzewiała Płaszczkę"? ;)