Gdyby nie te ksywki bohaterów, to w swojej ignorancji powiedziałbym - film japoński. Przywodził mi
na myśl te lżejsze filmy Kurosawy ("Ukryta forteca", "Straż przyboczna"), zaś estetycznie bliższy
Kobayashi'emu ("Kwaidan"). No cóż, jak się wzorować, to na najlepszych :)
Przy czym Hu to nie jakiś tam lichy epigon i nie ustępuje klasą swoim japońskim kolegom po fachu.
Historia opowiedziana z polotem, wyraziste postaci, czarny humor, pięknie komponowane kadry.
Jedynie końcówka była trochę dziwna. Jakieś elementy fantasy ("puszczanie wiatrów" ;) z rękawa), a
film w zasadzie urywa się po finałowym starciu. To jednak nie popsuło mi przyjemności oglądania.
Pierwsze to moje spotkanie z "Królem Hu" i sporo sobie obiecuję po tym twórcy.
Wiesz, fascynuje mnie admiracja dla tego typu filmów - i te porównania. Kwaidan???? Arcydzieło - gdzie temu filmikowi do tego - w którym miejscu? Kurosawa - no tu już tylko wzruszenie ramionami. Kuriozalna, pretekstowa fabułka, horeografia walk - groteskowa. tyle.
No nie wiem. W książce "1001 filmów które musisz zobaczyć", w której są dwa filmy tego reżysera, recenzenci wyraźnie są zachwyceni jednym i drugim obrazem i piszą o mistrzowskim warsztacie reżysera oraz zadziwiająco szybkim tempie jego filmów.
Kpisz czy o drogę pytasz? Hu to Kurosawa wuxii. I prawdziwy poeta gatunku ( najważniejsze tytuły są przesiąknięte poetycką atmosferą ), do tego w zasadzie sam w pojedynkę stworzył ten gatunek w kinie. Unowocześnił choreografię dzięki czemu to do dziś dobrze wygląda. To od jego filmów zaczęło się takie kino. Świetnie zarysowane postacie, dobra i wciągająca historia, to jest równie dobry film jak nie lepszy jak Ukryta Forteca. Hu był pierwszy który ze scen walk uczynił balet.
Nie lubisz filmów kung-fu i tyle z tego wychodzi.
Niestety, żaden inny twórca już nie był taki wyjątkowy. Wychodziła w najlepszym wypadku świetna rozrywka i niewiele ponadto. A tu choćby masz feminizm w czystej postaci - postać silnej kobiety. :D