Ten nie zasługuje na często formułowane skrajnie złe oceny. Choć cierpi na nadmiar mało wyrazistych postaci, umieszczanych epizodycznie, czy zbędnych wątków. Krytycy nie zawsze jednak widzą intencję pastiszu. Ale scena z Blofeldem należy do najbardziej żenujących we wszystkich Bondach, serio można to było zrobić jakoś lepiej.
Dla mnie to jest szokujące, że kultowego arcyzłoczyńcę uśmiercono w tak nieefektowny sposób. Wystarczy na moment odwrócić wzrok od ekranu, żeby w ogóle przeoczyć tę scenę. ;-) Podobnie rozprawiono się ze Spectre. Padło kilku statystów i ot koniec legendarnej organizacji! Rach, ciach, pozamiatane! I nie są to jedyne przykłady tego, że scenarzyści "No time to die" mają głęboko w dupie całą bondowską tradycję. To oni zasłużyli na finał, jaki zafundowali Bondowi.
Ale w ogóle cały ten dialog, irracjonalna scena "rzucenia się" Bonda na Blofelda i przypadkowe uśmiercenie jest najbardziej koszmarną scenariuszową pomyłką filmu. Zrobiono to chyba tylko po to, by dać zarobić milion USD Waltzowi za trzyminutowy appearance i zamknąć kolejny wątek 007... :D