Na początek chciałbym powiedziec co uważam za bardzo dobre, a nawet świetne w nowym Bondzie. Otóż zdjęcia, praca kamery, ścieżka dzwiękowa są na rewelacyjnym poziomie. Podobnie gra aktorska, rozwój niektórych postaci pierwszo i drugoplanowych, niektóre dialogi między nimi są również sympatyczne i mają charakterystyczny bondowski ton. Największym minusem filmu jest jego wątek głowny i chyba najsłabszy antagonista za czasów Craiga. Bardzo liczyłem na ostateczne domknięcie wątku spectre który był rozwijany w mniejszym lub większym stopniu w poprzednich filmach. Wątek oczywiście zostaje domknięty w ciągu 5 minut gdy przy pomocy ,,choroby" rodem z filmów z początku lat 00, zakrawającej o sci-fi , cała śmietanka tajnej organizacji zostaje wybita przez Maleka który kieruje się osobistą zemstą. W ten sposób wątek idzie do lamusa i zostaje zastąpiony przez nudny i oklepany motyw depopulacji planety przez w/w ,,chorobę". Usprawiedliwienia dla scenariusza są dwie:
-Malek chce pozbyć się wszystkich ,,złych" z planety
-Trzeba fabularnie usprawiedliwić widzowi śmierć Bonda, dać widzowi powód i poczucie że zginął on w słusznej sprawie, zadośćuczyniając brak happy endu (zasłużonej emerytury dla 007 u boku żony i córki)
Strasznie szkoda że w takim motywem zakończona zostaje sympatyczna seria w której motyw antagonisty zazwyczaj miał sens i nie był wyciągniety z MCU albo MI.
Kolejny aspekt który denerwuje to nowa 007 która jest postacią słabo napisaną które ostatnio wyrosły jak grzyby po deszczu. Ot kobieta która potrafi się bić, jest złośliwie- zadziorna i na koniec tryska sympatią do głównego bohatera.
Ostatni zarzut to dialogi dotyczące wątku głównego które upewniają się że widz napewno rozumie, w skutek czego w kółko powtarzane jest to samo.
Co sądzicie? (Szczgólnie o wątku głownym bo on boli najbardziej)