Od razu się przyznam, że jeśli chodzi o Bonda to jestem konserwatystą... i wolę wszystko co powstało zanim tą rolę dostał Brosnan... ale ten ostatni Bond sprawił mi fizyczny ból... co za zgredziała pierdoła się z niego stała, przez blisko 3 godziny nie wyhaczył żadnej laski... jak pojawiła się fajna lalka na Kubie to kazał się jej odwrócić, najpierw myślałem że to taki flirt, ale teraz widzę że on FAKTYCZNIE NIE BYŁ ZAINTERESOWANY, bezczelne i błyskotliwe riposty zastąpiły jakieś smętne wywody przy których traciłem wątek w połowie... autentycznie ucieszyłem się jak nadleciały te rakiety, chłop się już męczył, z supersamca został smutny zgred... (na domiar złego nie tylko bohater był kiepski ale i cały ten film - fabuła prawie nie istniała)... jako fan pierwszych części inaczej skończyłbym jego historię... happy endem... powinien jeszcze raz uratować świat i odejść w blasku z biura z uwieszoną na szyi Moneypenny - znała go na wylot, wiedziała jaki to drań i zawsze patrzyła na niego tymi maślanymi oczami... zwykła dziewczyna z sąsiedztwa spełnia swój sen, a on odrzuca dla niej te wszystkie supermodelki...(oczywiście wiem że brak podbudowy dla takiego zakończenia w ostatnich filmach, a szkoda bo to było denne)...