Film „Nie mów zła” to w pewnym sensie ta sama tematyka poruszana w orginale „Goście”, który był głębokim studium ludzkiej psychiki. Tamten film ukazywał, że nawet dobrzy ludzie, jeśli brakuje im siły charakteru i asertywności, stają się bezbronni wobec zła. „Nie mów zła” próbuje iść tą samą drogą, ale robi to tylko częściowo – 80% to wciąż ten sam intrygujący koncept, jednak reszta to hollywoodzka konwencja, która spłaszcza przekaz. Efekt? Zamiast pozostawiać widza z niepokojem i refleksją, film serwuje mu prostą rozrywkę i spokojny sen, bez głębszych emocji czy przemyśleń.
W prawdziwym życiu wystarczająco często zdarza się, że złoczyńcy i psychopaci wygrywają z dobrymi ludźmi (nawet kiedy ci dobrzy mają siłę charakteru i asertywność). Wszyscy o tym wiedzą, więc po co eksponować takie sceny jeszcze w filmach? Żeby było "artystycznie" i żeby był pseudo "głęboki przekaz", który tak naprawdę nic nowego nie wnosi do niczego?
Właśnie dobrze, że tym razem jednak zaserwowano nam happy end i - w przeciwieństwie do tego, co obserwujemy w życiu - "źli" dostali za swoje.