po prostu nie można od niej oderwać wzroku. Co za wulkan energii. Co za seksapil. Nawet Julie Christie musi odejść w cień.
Zresztą partnerujący jej, znany dziś tylko z "Beethovena", Charles Grodin, również jest wspaniały.
I takie to nieszczęście tego znakomitego filmu, że aktorzy drugiego planu kradną show aktorom pierwszego (skądinąd świetnym Warrenowi Beatty i wspomnianej Christie).
Sympatyczne, staroświeckie kino.
Mhm, a mnie nie rzuciła ona na kolana i poza dwoma krzykami raczej chowała tu swoje emocje niż je uzewnętrzniała. Ba, nawet dziwiłem się skąd ta nominacja do Oscara... za to Christie jest tu dla mnie wspaniała :)
A dla mnie osobiście żadna z dwóch wymienionych aktorek nie zasługiwała na nominację. Jedynie Jack Warden i James Mason zagrali koncertowo , lepiej od Warrena Beatty. U niego zaś drażniła mnie ta jego żywiołowość . Biega , gania jakby go ktoś gonił , a jak trzeba coś powiedzieć konkretnego zwiesza się i nie może wydusić z siebie ani słowa.