Nie ma dzieła, które stanowi piękniejsze oddaniem hołdu filmowi "Coś" Carpentera, niż "Nienawistna Ósemka". Wydaje mi się, że za sprawą Quentina Tarantino doszło jednak do jakiejś sprawiedliwości dziejowej - Morricone "odkupił się" (za dużo powiedziane) zdobytym Oscarem za tę nominację do Złotych Malin za "Cosia" (de facto nie rozumiem dlaczego, po latach uważam to za świetną ścieżkę dźwiękową), Kurt Russell po raz kolejny pokazał swój talent aktorski, zaś, pomijając tarantinowską otoczkę i stylistykę, można po prostu poczuć tą niesamowitą niepewność i brak zaufania wobec każdego, kto zawitał do pasmanterii Minnie, by schronić się przed zamiecią. Każdy skrywa swój sekret i każdy ma własny interes do załatwienia, jednocześnie w pełni nie zdradzając się z zamiarami nawet potencjalnym sojusznikom. Dlatego są tu elementy, które fanom filmu Carpentera przypadną do gustu i przypomną to, co tak mocno spodobało im się przy okazji filmu "Coś" - klimat, klimat i jeszcze raz klimat.