Niesamowity Spider-Man

The Amazing Spider-Man
2012
6,7 162 tys. ocen
6,7 10 1 161534
6,4 44 krytyków
Niesamowity Spider-Man
powrót do forum filmu Niesamowity Spider-Man

Reboot jest ostatnimi czasy formą nie tyle popularną, co marketingowo najbezpieczniejszą. W myśl zasady, że najlepiej wpadają w ucho te melodie, które już znamy, inkarnacje hitów sprzed lat przeżywają w kinach swoisty renesans. Najświeższą ofiarą hollywoodzkiego tuningu jest Człowiek Pająk, który w latach 2002-2007 zawitał do kin trzykrotnie. I na trzech podejściach spokojnie można by było poprzestać, bo Niesamowitemu Spider-Manowi brakuje tego, co w kinowych wznowieniach winno być najważniejsze - powiewu świeżości.

Przedpremierowe zapewnienia reżysera produkcji, Marca Webba, jakoby z obsadą wkraczają na dziewicze fabularnie tereny, poruszając nigdy nieporuszane wątki, nadawały sens całemu przedsięwzięciu. Niestety, na obietnicach się skończyło, bo jedyne novum, jakie udało się scenarzystom przemycić do nowej historii, stanowi wątek rodziców głównego bohatera, na który złożyły się retrospekcja otwierająca film i kilka krótkich scen lekko muskających temat wmontowanych pomiędzy akcję właściwą. Ot, i cała "nigdy nie opowiedziana historia" zamyka się w niewiele ponad pięciu minutach materiału. Reszta to "pajęczy" standard, który w 2002 roku został przerobiony przez ekipę Sama Raimiego.

Wtórny scenariusz to niewątpliwie największa bolączka produkcji. Niewiele jest momentów, które usprawiedliwiłyby konieczność powstania tego filmu. Klisza goni kliszę, a łatwość z jaką Peter Parker staje się Spider-Manem ociera się o śmieszność. Nie wymagam kilkunastominutowej sekwencji, w której bohater biega od jednej pasmanterii do drugiej dobierając odpowiednie materiały do kostiumu, a mutacja przebiega latami, ale ekspresowa wizja "od zera do bohatera" przedstawiona nam przez Webba do mnie nie trafia. Całość prezentuje się tak, jakby reżyser chciał jak najszybciej odhaczyć kanoniczne elementy originu Pająka, aby z marnej przystawki czym prędzej przejść do wymyślnego deseru.

Mimo całej listy skarg i zażaleń co do treści, forma filmu to zupełnie inna liga. Obsada rebootu o kilka długości wyprzedza tą, z którą fani zaznajomili się w trylogii sprzed kilku lat. Andrew Garfield jako nastoletni Peter Parker jest taki, jak jego komiksowy pierwowzór - niepozorny nastolatek, z poczuciem humoru, u którego przyrost pewności siebie jest wprost proporcjonalny do pozyskanych mocy. Gwen Stacy (Emma Stone), wbrew roli jaką komiksowe ekranizacje narzucają kobietom, nie jest tylko tą, którą można całować, a trzeba ratować (ewentualnie na odwrót), ale stała się pełnowymiarową postacią z całą gamą reakcji i emocji do odegrania.



Nieco słabiej na tle Alfreda Moliny czy Willema Dafoe, którzy w poprzednich odsłonach stawali na drodze Pająka, wypadł tegoroczny nemesis - Rhys Ifans, utalentowany aktor, którego potencjał został zmarnowany przez niedopracowany scenariusz - jego dr Curt Connors jest do bólu schematyczny i jednowymiarowy, a geneza powstania jego potężnego alter ego nosi znamiona tej samej ekspresowości, z jaką potraktowano głównego bohatera. Jeden fabularny impuls, raz, dwa, dziś Jaszczurą jestem ja. Strata tym większa, że postać ta przewijała się przez całą trylogię Raimiego, aby ewoluować w planowanej części czwartej, do której przez "artystyczne różnice zdań" nie doszło, zastąpiwszy ją projektem, o którym mowa powyżej.

Fabularną miałkość rekompensuje widzom imponująca strona wizualna filmu - widać, że to Spider-Man na miarę współczesnej technologii. Pająk porusza się zwinniej, niż kiedykolwiek przedtem, wachlarz wykonywanych ewolucji powiększył się wielokrotnie, a sceny, w której zastosowano perspektywę z pierwszej osoby, usprawiedliwiają poniekąd użycie technologii 3D. Wbrew moim obawom, nie było ich zbyt wiele, a w niektórych momentach filmu aż prosiło się o jeszcze jedną akcję widzianą oczami głównego bohatera.

Po zakończonym seansie, można było odnieść wrażenie, że nie jest to film dla tych, którym poprzednie filmy o pajęczym herosie nie przypadły do gustu, a wręcz przeciwnie - w filmie Webba można zauważyć multum naleciałości dzieł Raimiego, a niektóre sceny, jak na przykład ratowanie dziecka z płonącego auta, czy społeczny zryw robotników wspierających antagonistę w jego heroicznej walce to wręcz cytaty z poprzednich filmów. Nie udało się uniknąć porównań, tak jak i nie udało się tchnąć nowego ducha w tą historię. Całość oglądało się jak wstęp do czegoś większego, ciekawszego, lepszego. Niestety, krótka scena po napisach zwiastuje, że za dwa lata przyjdzie nam obejrzeć kolejną powtórkę z rozrywki z podkręconymi do granic komputerowych możliwości efektami specjalnymi, wzbogaconą o kilka minut nowego materiału. Takie rzeczy to się w ramach wersji reżyserskich na płyty wrzuca, a nie w kinach puszcza, drogi Marvelu i spółko.